(Ronja) miała uważać, żeby nie wpaść do rzeki, powiedział Mattis, dlatego ochoczo skakała po gładkich kamieniach przy samym uskoku wodnym, tam gdzie najbardziej huczało. Nie mogła przecież zapuszczać się w las i tam uważać, żeby nie wpaść do rzeki.
Astrid Lindgren „Ronja, córka zbójnika”
Nadmierna bliskość może prowadzić do braku samodzielności dziecka i uzależnienia emocjonalnego od matki, to często powtarzany pogląd. Czy prawdziwy?
Jean Liedloff w książce pt. „W głębi kontinuum” opisuje, jak żyjący w Puszczy Amazońskiej Indianie Yequana wychowują dzieci. Nie zgadzam się ze wszystkimi poglądami autorki, ale książka ta wywarła na mnie chyba największe wrażenie spośród wszystkich poświęconych tematyce wychowania, jakie czytałam.
Szczególnie zapadł mi w pamięć opis niemowlęcia niesionego przez matkę albo inną osobę, czującego ciepło słoneczne, powiew wiatru, wilgoć liści ocierających się o jego ciało. Dziecko doznaje wstrząsów, gdy opiekunka tańczy, a kiedy dokłada do ognia – czuje bijący od niego żar. Bo indiańskie niemowlęta nosi się przy sobie cały czas, bez przerwy. Dzięki temu ich życie od samego początku jest pełne różnorodnych wrażeń. Pomyślałam sobie, że fajnie byłoby urodzić się takim dzieckiem, o wiele fajniej niż niemowlęciem leżącym w łóżeczku z zawieszoną u góry karuzelką, która być może przez chwilę budzi ciekawość.
Efekt? Indiańskie niemowlęta płaczą o wiele rzadziej niż nasze. Ich potrzeba bliskości, a także głód i pragnienie są natychmiast zaspokajane. Myślę, że również potrzeba doznawania świata, czy – używając określenia Liedloff – bycia zanurzonym w nurcie życia.
A czy dzieci te są później mniej samodzielne? Ależ skąd! Uczą się naśladując wciąż pozostających w pobliżu dorosłych i starsze od siebie dzieci. I uczą się szybko. Bardzo wcześnie umieją doskonale pływać, strzelać z łuku, posługiwać się maczetami, doglądać ognia. Wypadki zdarzają się rzadko.
Więc o co chodzi z tą „nadmierną” bliskością? Czy to ona prowadzi do braku samodzielności? Myślę, że jednak mylimy pojęcia. Chodzi nie o bliskość, ale o ochranianie.
Nie ruszaj, bo się skaleczysz! Nie podchodź, to jest gorące! Nie wolno tam wchodzić, bo spadniesz! A gdy nie uda się malca upilnować, odczuwamy złość i poczucie winy. Gniewamy się na dziecko, ponieważ było nieposłuszne, niejednokrotnie karcimy je za płacz. Czujemy się winni, bo powszechnie wymaga się od opiekunów, by chronili dzieci przed bólem wiążącym się z samodzielnym poznawaniem świata.
Bliskość staje się modna, mówimy o rodzicielstwie bliskości. Jako sympatyczka tego sposobu opieki nad dziećmi, karmiłam moje córki piersią po 3 lata, początkowo na żądanie, nosiłam w chuście na tyle, na ile mi mój krzywy kręgosłup i niewytrenowane mięśnie pozwalały. Ale co z nieochranianiem? To jest dla współczesnych rodziców często znacznie trudniejsze niż bliskość.
Nie, mimo fascynacji „W głębi kontinuum” nie dawałam moim niemowlętom maczet do ręki ani nie sadzałam ich obok głębokiego dołu ufając, że nie wpadną. Ale jednak zdarza mi się szokować innych ludzi niefrasobliwością.
Gdy moja młodsza córka uczyła się siadać, upadła raz albo dwa razy do tyłu, przez chwilę płakała i... wyciągnęła jakiś wniosek, bo potem podpierała się rękami do czasu, gdy potrafiła usiąść pewnie. Kiedy nauczyła się stać, skakała z radości, traciła równowagę i – znowu raz albo dwa razy – przewróciła się na plecy. Przestała skakać i zaczęła ponownie dopiero po ok. 2 miesiącach. Podziwiałam upór, z jakim przechodziła przez próg przewracając się początkowo 2 razy na 3 przejścia, na ogół były to jednak upadki kontrolowane, bo szybko zdała sobie sprawę, że na progu chodzenie staje się trudniejsze.
Gdy zbliżała się do gorącego piekarnika, ostrzegałam ją, że jest gorący i będzie bolało. Gdy zdarzyło jej się dotknąć i piekarnika i gorącego czajnika, faktycznie odczuła ból.
Owszem, płakała. Przytulałam ją wtedy i pocieszałam. Nie zrobiła sobie jednak krzywdy, zawsze były to drobne urazy, niewielkie zadrapania, siniaki lub guzy.
Niestety z biegiem czasu coraz więcej zabraniam i nie umiem znaleźć innej metody. Ale mimo to moje dziewczyny biegają z nożyczkami w rękach. Czasem są to nożyczki dla dzieci z zaokrąglonymi końcówkami, czasem zupełnie zwyczajne nożyczki dla dorosłych. Gdy niedawno zastałam moją obecnie 3,5-letnią córkę skaczącą z komody na wyciągnięty uprzednio z kąta materac, ucieszyłam się, że nie zrzuciła stojącego na komodzie kwiatka. Nie martwiłam się o nią, bo wiedziałam, że nic sobie poważnego nie zrobi.
Żeby zrozumieć, co oznacza gorąco-zimno, daleko-blisko, wysoko-nisko, stabilnie-chwiejnie itp., dziecko musi zebrać odpowiednią porcję doświadczeń. Pamiętam, jak moja starsza córka w wieku 8 miesięcy wyciągała rączkę próbując dotknąć oddalonego o jakieś 3 metry gołębia. Nie rozumiała pojęcia odległości, ponieważ jeszcze wtedy nie raczkowała. Nie jest to coś, co jesteśmy w stanie wytłumaczyć, a im więcej tłumaczymy i im więcej przy tym zabraniamy, tym mniej nam dzieci wierzą.
Myślę, że to noszenie dziecka wszędzie ze sobą jest również bardzo ważnym elementem wspierania samodzielności. Bo w ramionach opiekuna niemowlę już od początku życia zbiera doświadczenia. Dziecko, które najpierw jest często wnoszone i znoszone ze schodów w chuście, dzięki czemu czuje sposób poruszania się osoby dorosłej, i które później może po tych schodach raczkować, prawdopodobnie z nich nie spadnie, gdy będzie miało 2 czy 3 lata. Dziecko, które w ramionach ojca czuje żar bijący od kominka i widzi, jak ojciec dokłada do ognia, będzie się ostrożniej z ogniem obchodziło.
Moje przemyślenia okazały się nie całkiem nowe. Pisząc tekst, natknęłam się na cytat z „Pism wybranych” Janusza Korczaka: „Gorąca, rozumna, zrównoważona miłość matki do dziecka musi dać mu prawo do przedwczesnej śmierci". I dalej: "Im bardziej przeraża matkę sfer zamożnych myśl o możliwej śmierci dziecka, tym mniej znajduje ono warunków, by stać się bodaj tylko pomyślnie rozwiniętym fizycznie i jako tako samodzielnym duchowo człowiekiem... Drzwi - przyciśnie palec, okno - wychyli się i wypadnie, pestka - udławi się, krzesło - przewróci na siebie, nóż - skaleczy, patyk - oko wybije, podniosło z ziemi pudełko - zarazi się, zapałka - pożar, pali się". I jeszcze: "W obawie, by śmierć nie wydarła dziecka, wydzieramy dziecko życiu; nie chcąc, by umarło, nie pozwalamy żyć".
Bądźmy więc blisko. I pozwólmy żyć. Pozwólmy wąchać, smakować, patrzeć, słuchać, dotykać, badać, sprawdzać, doświadczać. Odczuwać radość i ból.