piątek, 21 lipca 2017

Deszczówka

Moja babcia wychowywała się na podwileńskiej wsi.

Opowiadała, że chodziło się do łaźni, polewało rozgrzane kamienie wodą, smagało plecy witkami, a potem szło się na śnieg. Wkładało się do piwnicy duży kawał lodu wyrąbany z jeziora, dzięki czemu w lecie piwnica pełniła funkcję lodówki. 

Babcia miała grube, ciemne, ciężkie warkocze. Zbierała deszczówkę, aby umyć w niej włosy, ponieważ była najczystsza i najmiększa. Lubiła spędzać czas w ogrodzie, wolała to od potańcówek. Zawsze była marzycielką i domatorką.

Była najstarsza z ośmiorga rodzeństwa, nie licząc dwójki lub trójki dzieci, które umarły. Gdy miała sześć lat, musiała nosić na rękach swojego młodszego brata, był bardzo ciężki.

Lubiła chodzić do szkoły. Szło się godzinę przez las, w zimie pradziadek wiózł ich saniami. Wieczorem siadała przy świeczce i odrabiała lekcje – była to jej ulubiona chwila w ciągu dnia. Dobrze się uczyła.

Babcia opowiadała, że popełniła mezalians wychodząc za dziadka, ponieważ pochodziła ze szlachty  – z domu była Zabłocka – a dziadek opowiadał, że popełnił mezalians żeniąc się z babcią, ponieważ był bogatym gospodarzem, a babcia była bardzo biedna. Rodzice mówili, że dziadek lubił towarzystwo, a babcia była domatorką i dlatego nie pasowali do siebie. Na zdjęciach są młodzi, bardzo urodziwi oboje i zakochani.

Prababcia – matka dziadka – przeklęła babcię w dniu ślubu, a babcia jeszcze przed wojną urodziła dziecko – mojego wujka, który miał krótsze ręce i jedną krótszą nogę. Prababcia pędziła bimber i dobrze z tego żyła na podwileńskiej wsi, umarła jak Popiel, zamiast myszy towarzyszyły jej koty. Babcia nie piła, dziadek tak, w obu rodzinach piło się dużo.

Dziadek pojechał na wojnę, babcia odnalazła go potem w Warszawie. Mama urodziła się już w Warszawie.

Rodzice mówili, że jestem podobna do babci, ale nie odbierałam ich słów jako pochwały. Babcia lubiła się rozczulać. Mówiła: każda matka kocha swoje dziecko. Mówiła: podrzuciłaś mi kukułcze jajo, nie bierz mnie pod włos, a ja niezupełnie rozumiałam te powiedzenia. Śliniła chusteczkę, by wyczyścić mi policzek. Przechowywała prezenty ode mnie, ustawiała obrazki, układała makatki. Nigdy nie pracowała zawodowo, co tydzień chodziła do fryzjera. Powiedziała kiedyś mamie: dziecko, jak to dobrze, że pracujesz. Nie lubiła gotować, ale lubiła sprzątać. Lubiła pozować dziadkowi do zdjęć, z jedną nogą zgiętą w kolanie i lekko wysuniętą do przodu.

Babcia z dziadkiem mieszkali w bloku niedaleko Łazienek, chodziliśmy podziwiać pawie i czerwone karpie.

Mój dziadek był bardzo przystojny. Miał czarne włosy i skośne, zielone, głęboko osadzone oczy. Dopiero po latach zdałam sobie sprawę, że mój ulubiony typ męskiej urody to właśnie uroda dziadka. Odkąd go pamiętam miał amputowane obie nogi, początkowo do kolan, więc chodził jeszcze dzięki protezom. Zabierał mnie i brata na przejażdżki inwalidzką dryndą (taka drynda to było coś) i na colę. Wszystkiemu potrafił nadać znaczenie. Podziwiałam nawet to, że potrzebował dużej chusteczki, bo miał duży nos.

Dziadek robił zdjęcia, w malutkiej łazieneczce urządzał ciemnię. Przyjeżdżałam do niego, gdy babcia już nie żyła, żeby posprzątać mieszkanie, dotrzymać dziadkowi towarzystwa i wywoływać zdjęcia. Niedosłyszał już wtedy i na pytanie: "dziadku, umyć ci podłogę?", odpowiedział kiedyś: "piwa napijemy się później". Nie lubił zimnego piwa albo może nie chciał się przeziębić, więc grzał je na kaloryferze. Palił Super Mocne, a potem przeszedł na wersję light i palił Mocne, a ja razem z nim. Wychwalał wegetariański pasztet mamy i tylko dziwił się, czemu kot go nie chciał jeść - a kot najwyraźniej lepiej się połapał co do składu. Rozważałam, czy by się do dziadka nie przeprowadzić, ale pod wpływem tych myśli śniły mi się koszmary.

Dopiero gdy rodzice wzięli już dziadka do siebie, dowiedziałam się, że jest nie tylko towarzyski, ale też prymitywny, i że zbyt często bywa agresywny, wulgarny i trudny do zniesienia.

Dziś najmocniej mnie czarują opowieści babci z przeszłości. Oczywiście że babcia za wcześnie umarła i że nie dość uważnie jej słuchałam.

Myślę: Deszczówka była najczystsza? A dziś nasza planeta rodzi brudny deszcz.

Myślę: Babcia nawet nie wiedziała, ile dokładnie spośród jej rodzeństwa umarło, dwoje czy troje? Wtedy śmierć małych dzieci była czymś spodziewanym i zwyczajnym, a nam - ale tylko tym uprzywilejowanym, żyjącym w bogatszej części świata - śmierć dziecka wydaje się niewybaczalna.

Myślę: Odrabianie lekcji było dla babci ulubioną chwilą w ciągu dnia? Czy lekcje były wtedy ciekawsze, czy też ciężka codzienność tworzyła tak duży kontrast do lekkiej nauki?

Myślę: Tak dawno to było i tak daleko, prawie jak w bajce.