Budziłam się. Czułam
kołdrę, słyszałam dźwięki z otoczenia. Ale nie mogłam się
poruszyć, nie mogłam mówić ani krzyczeć. Czasami zaczynałam
wirować wraz z kołdrą. Kiedyś w nogach łóżka wyrosło drzewo.
Kiedy indziej jakieś postacie pochylały się nade mną. Za każdym
razem czułam przerażenie.
Znacznie później
dowiedziałam się, że stan ten nosi nazwę porażenia przysennego i przydarza się co najmniej raz w życiu nawet połowie ludzi na
świecie. No cóż, mam pecha, mi przydarzył się wielokrotnie.
Niemożność poruszania się to efekt paraliżu mięśni,
naturalnego we śnie. Na granicy między snem i jawą nic jednak nie
wydaje się naturalne. Można mieć wtedy halucynacje – gości ze
świata snu.
Nauczyłam się budzić
z tego pogranicza. Udawało mi się szarpnąć, jęknąć. Czasami
słyszałam kroki kogoś ze świata jawy śpieszącego, by mnie
obudzić. Byłam wdzięczna.
Zdarzało się, że
ponownie zasypiałam. Albo zasypiałam i śniłam, że się
budzę. Wstawałam z łóżka i pstrykałam włącznik światła. Nie
działał. Szłam do innego. Ten też nie działał. Było ciemno.
Czułam narastający strach.
Umiem już sobie radzić
z moimi pograniczami jawy i snu. Wiem, że zdarzają się w chwilach
niepokoju, napięcia, gdy mam ściśnięty brzuch i oddycham płytko.
Albo wtedy gdy jestem zbyt zmęczona, by spokojnie zasnąć.
Nauczyłam się, że głębokie oddechy pomagają mi w pełni się
obudzić i uspokoić. Czasem piję herbatę, czytam książkę.
Nauczyłam się też
czegoś więcej. Dzięki moim koszmarom o zepsutych włącznikach
światła rozpoznaję, że śnię. Hola, trzeci włącznik nie
działa? To sen! Teraz nie potrzebuję już tej scenerii. Jeżeli
wyśniona rzeczywistość zaczyna przyjmować niepokojące kształty,
pojawia się w mojej głowie myśl: Zaraz, zaraz, coś jest nie tak.
To nie jest realne. Stop! Pora się obudzić. I budzę się. Budzę
się ze snu tak jak z pogranicza między jawą i snem.
Oswoiłam mojego
demona. Teraz pracuje dla mnie.