wtorek, 28 maja 2013

Własna wola


Zaufanie dobre, kontrola jeszcze lepsza – mówią czasem rodzice. Powiedzenie to świadczy chyba o... nieufności wobec postawy zaufania. Sama wciąż się waham. Kiedy zaufać? Kiedy kontrolować?

Odkąd przeczytałam ten wpis na blogu „W świecie żyrafy”, myślę o wychowaniu jako o stopniowym oddawaniu odpowiedzialności. Ostatcznie chodzi przecież o to, by dzieci pewnego dnia chciały i potrafiły nas opuścić. Uczymy je latać, aby odleciały i założyły własne gniazda. Spodobało mi się stwierdzenie z "Psychobloga Jarka Żylińskiego", że dzieci nie prosiły nigdy o to, żeby być odpowiedzialnymi za nasze szczęście. Nie, one chcą przeżyć własne życie, po swojemu.

Odpowiedzialność za siebie, wola, wolność. Ciężka dola ale własna wola: gdy przeczytałam to zdanie we „Wspomnieniach z domu umarłych” Dostojewskiego, pomyślałam, że wolność może mieć niewiele wspólnego ze swobodą i lekkością. Wiąże się za to z własnymi wyborami, które pociągają za sobą konsekwencje.

Zaufanie oznacza oddanie odpowiedzialności, zaakceptowanie cudzych wyborów. A kontrola to ochrona przed konsekwencjami. Gdy widzimy, że nasze maleństwo przewraca się – staramy się zapewnić mu miękkie lądowanie. Uznajemy, że jest za małe i zbyt bezbronne, a spotkanie z twardą ziemią byłoby dla niego zbyt niebezpieczne.

Chcę, byś się wyspała, więc gaszę światło. Sprawdzam, czy rzeczywiście nie masz nic zadane, bo nie chcę, byś dostała pałę za brak pracy domowej. Nie pozwalam jeść po umyciu zębów, żeby nie trzeba było jeździć do dentysty. Poza tym – oczekuję, że posprzątasz swój pokój, bo ja też tu mieszkam i czasem do ciebie zaglądam.

To wszystko są moje sprawy, czuję się za nie odpowiedzialna. Kontroluję.

Jeżeli uznam, że sen należy do dziecka, pozwolę mu zasnąć, kiedy jest śpiące. Nie sprawdzam nieproszona zadań domowych, jeśli uważam lekcje za sprawę córki. Mój bałagan – moje życie: to chyba hasło przewodnie wielu dzieci, a już zwłaszcza nastolatków.

Są obszary, w których odpuszczenie kontroli może się źle kończyć. To przede wszystkim słodycze, komputer i telewizja. Wobec tych silnych pokus dzieci wydają się być bezbronne, więc trzymam odpowiedzialność mocno w swoich rękach: ograniczam, ustalam ramy, kontroluję.

Celem jest jednak puszczenie dzieci na wolność. To będzie ich wola i ich dola. Pod wieloma względami już jest. Stopniowo, niepostrzeżenie... a czasami gałtownie, w walce odbierają odpowiedzialność. Mówią: ja już mogę, poradzę sobie!

A dorośli? Cóż, puszczają odpowiedzialność i zostają z pustymi rękami... Oczywiście, jest mi żal, że dzieci coraz mniej mnie potrzbują. Z jednej strony czuję ulgę, a z drugiej smutek. A do ukojenia smutku jest bardzo potrzebna bliska dorosła osoba. Bez niej trudno uwierzyć, że pisklę, któremu oddaliśmy serce, ma coraz mocniejsze skrzydła i coraz lepsze pióra.

sobota, 25 maja 2013

Potrzeby, zachcianki i Baba Jaga


Katarzyna Miller w „Bajkach Rozebranych” rozkłada na czworo włosy baśni, m.in. „Jasia i Małgosi”. Książka jest akurat w gościach, więc do niej nie zajrzę, ale z tego co pamiętam, chatka z piernika miała symbolizować wszystko, czym łatwo kupić radość i sympatię dzieci. Kupić, bo za zachcianki przeważnie się płaci.

A w czasach „Jasia i Małgosi” było przecież mniej sposobów na zaspokajanie zachcianek. Dziś firmy produkujące najróżniejsze dobra i usługi prowadzą akcje marketingowe mające na celu tworzenie potrzeb. Tak, właśnie tak to nazywają, bez żadnego owijania w bawełnę, choć moim zdaniem przeważnie chodzi o zachcianki, nie wiem, czy można stworzyć autentyczną potrzebę. Firmy przekonują ludzi, że koniecznie powinni sobie coś kupić. Wcześniej nie wiedzieli nawet, że mogą czuć się bez tego nieszczęśliwi, ale cóż – często udaje się ich tego nauczyć.

Słodycze, zwłaszcza te wściekle kolorowe. Dmuchane zamki, zjeżdżalnie, kule pływające w wodzie, do których można wejść, i jeszcze chcę na trampolinę, mamo! Wszystkie te plastikowe zabawki, kolorowe, świecące. Dzieci tak bardzo pragną je mieć i bawią się nimi potem przez chwilę. I chcą, znowu chcą! Wydaje się, że ile by się im tego nie dało, wciąż nie mają dość. Są jak otchłań bez dna, jak paszcza potwora pożerającego kolejne dziewczyny.

A za tym całym kolorowym badziewiem czeka Baba Jaga. Kiwa zakrzywionym palcem i ostrzega: „hola, hola, kto tu kogo pożera?” Ten cały blichtr was pochłonie. Zatruje. Obieca wypełnienie, a tak naprawdę wyssie z was radość, energię i chęć życia. Zostanie z was pusta skorupka, wciąż tęskniąca za treścią.

Niedawno dałam się zaskoczyć festynowi. Wcale nie wiedziałam, że tam będzie, a był. Nie lubię festynów, nie lubię tłumów, nie lubię hałasu. Ale dmuchana zjeżdżalnia! Mamo, mamo! Jak tu nie ulec? Było gorąco, trafił się pierwszy upalny dzień tego roku. Zamek – w porządku, podobało się. Zjeżdżalnia tak się nagrzała, że trudno było po niej zjeżdżać. Po wyjściu z pływającej kuli dzieci miały włosy błyszczące od potu. I wciąż nie było im dosyć, prosiły o więcej i płakały, bo gorąco. Gdy poczułam, że za chwilę zacznę krzyczeć, ewakuowaliśmy się stamtąd. Ale jeszcze koniecznie chciały jakieś plastikowe zabawki przed odjazdem – wciąż było im nie dość, wciąż nie o to chodziło.

Pojechaliśmy nad jezioro. W planie było niby tylko moczenie nóg, ale młodsza moja córa od razu przewróciła się, a reszta wycieczki poczuła zazdrość o tę zimną wodę. Dziewczynka bawiąca się obok natychmiast też malowniczo wpadła do wody.

Skończyło się jęczenie, bo wszystkiego było tyle, ile potrzeba: wody, słońca, zabawy i wspólnej radości. Bo tego naprawdę nam potrzeba, to są nasze prawdziwe potrzeby.

środa, 15 maja 2013

Słowa wypowiedziane w złą godzinę


Moje dzieci przypominają mi, jak ważne są słowa. Czasem w ich wypowiedziach ropoznaję siebie, czasem innych członków naszej rodziny. Gdy któraś z córek zwróci się do mnie tak, jak ja się zwracam do nich – słyszę te słowa na nowo, nagle przestają być przezroczyste i zwyczajne, ich znaczenie wyłania się wyraźnie... Bywa że bolą.

W „Skarbnicy baśni polskich” mam baśń o Siostrze siedmiu kruków. Zaczyna się zwyczajnie. Matka miała synów, którzy zamiast pomóc jej w gospodarstwie, szumieli po izbie. Gdy zobaczyła rozlany rozczyn na chleb, zawołała w wielkim gniewie: „A bodajeście czarnymi krukami we świat polecieli”.

A wtedy?

Matko, wielka twoja wina,
Idzie drogą zła godzina,
Idzie, idzie przy twej ścianie...
Coś wyrzekła, to się stanie.

Brudne skarpetki wetknięte w fotel. Otwarta szuflada, na podłodze nożyczki. Na stole rozlany sok, obok wyciągnięty z lodówki kartonik i osobno nakrętka. I tak dalej. Czasem mam wrażenie, że nic tylko sprzątam i zaganiam do sprzątania, i zrzędzę.

A bodajeście...”

A potem kładę na jednej szali brudne skarpetki (wetknięte w fotel), a na drugiej wszystkie wyrzucone przeze mnie słowa wraz ze łzami, złością i urazą dzieci. I myślę: no ale co z tego, że skarpetki?

Moje córki uświadamiają mi też, jak często w mojej rodzinie oskarżamy się nawzajem i – co jest lustrzanym odbiciem – usprawiedliwiamy przed innymi. „Nie mogłaś inaczej ustawić swojego roweru? Jak ja mam teraz niby wyciągnąć swój?!” - usłyszałam ostatnio. No i jak na to zdanie odpowiedzieć bez usprawiedliwiania się i bez kontrataku?

W bajce synowie jako kruki w świat polecieli. Matka umarła ze zgryzoty, a chłopców uratowała ich siostra.

Wojciech Eichelberger napisał gdzieś, że nastolatki są jak pełne walizki. Pełne tego, co rodzice wcześniej w nie włożyli. Albo jak wystrzelone strzały. W pewnym momencie ich los wymyka nam się z rąk, choć nadaliśmy mu tor. Niektóre słowa wypowiedzieliśmy w złą, inne w dobrą godzinę.

Profesor Maria Orwid podobno twierdziła, że potrzeba sześciu pokoleń, by trwale zmienić wzorce rodzinne. A więc... powoli. Powoli, bo i tak każdy krok jest duży.

poniedziałek, 6 maja 2013

O co chodzi z tym „tu i teraz”?

Umiejętność bycia „tu i teraz” wydaje się być lekarstwem na wiele problemów. Smutek i nostalgia mają wynikać z życia w przeszłości, niepokój - z życia w przyszłości. Z jednej strony taka wizja jest dla mnie pociągająca, ale z drugiej wywołuje też wahania i wątpliwości.

Gdy myślę: „tu i teraz” - widzę las, widzę lato, czuję żar bijący od ognia, zmęczenie towarzyszące wysiłkowi fizycznemu, kojarzy mi się bycie w kontakcie ze swoimi emocjami, oczy drugiego człowieka. Życie chwilą, życie tym, co przynosi dzień i noc. 

Myślę o opisywanych przez Cejrowskiego Indianach zamieszkujących puszczę, którzy nie liczą lat, ponieważ w ich klimacie nie występują pory roku, a dzień i noc mają zawsze po 12 godzin. Nie robią zapasów na zimę, nie gromadzą opału, nie potrzebują ciepłych ubrań. Gdy widzą, że w  ich domostwach jest już zbyt wiele robactwa, w rzece za mało ryb, a w lesie za mało zwierzyny - szukają miejsca na nową siedzibę przechodząc najpierw przez rzekę, by symbolicznie i faktycznie zmyć z siebie brud związany z zasiedzeniem. Po co mieliby planować?

Gdy myślę: „tu i teraz”, myślę: „trwaj chwilo, chwilo, jesteś piękna”. Jednak gdy czuję się nieszczęśliwa, przywoływanie dobrych wspomnień pomaga mi odnaleźć w sobie siłę, a marzenia pozwalają uwierzyć, że może być inaczej. Gdyby nie pamięć i wybieganie myślami naprzód - nie próbowałabym nic zmienić. Sądzę, że warto żyć we wszystkich trzech czasach, w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Zdolność gromadzenia wspomnień, doświadczeń, wiedzy i zdolność planowania są wielkim bogactwem naszego gatunku, pozwalają nam się uczyć.

Ale może faktycznie teraźniejszości jest za mało w moim przeżywaniu. „Powinieneś medytować 20 minut dziennie, chyba że nie masz czasu: wtedy godzinę” - głosi ponoć powiedzenie ZEN. Zdecydowanie należę do osób, które powinny medytować godzinę dziennie, i oczywiście tego nie robię. Zresztą medytacja nie jest moją mocną stroną - nawet jeśli uda mi się przestać podążać za myślami, które niemal nieustannie pędzą przez moją głowę (często nawet we śnie), mój umysł produkuje obrazy. Ale to już jest chyba zupełnie dobry trop. 

Wydaje mi się, że medytacja, zapatrzenie się w zieleń drzew, zasłuchanie w śpiew ptaków i wszytko to, co kojarzy mi się z byciem „tu i teraz”, daje więcej oddechu, przestrzeni i czasu. Tak jak wykonywanie ćwiczeń rozciągających sprawia, że nasze kręgi oddalają się od siebie, a my stajemy się trochę wyżsi i bardziej elastyczni. Oddychamy przecież tylko w teraźniejszości.