Katarzyna Miller w
„Bajkach Rozebranych” rozkłada na czworo włosy baśni, m.in.
„Jasia i Małgosi”. Książka jest akurat w gościach, więc do
niej nie zajrzę, ale z tego co pamiętam, chatka z piernika miała
symbolizować wszystko, czym łatwo kupić radość i sympatię
dzieci. Kupić, bo za zachcianki przeważnie się płaci.
A w czasach „Jasia i
Małgosi” było przecież mniej sposobów na zaspokajanie
zachcianek. Dziś firmy produkujące najróżniejsze dobra i usługi
prowadzą akcje marketingowe mające na celu tworzenie potrzeb. Tak,
właśnie tak to nazywają, bez żadnego owijania w bawełnę, choć
moim zdaniem przeważnie chodzi o zachcianki, nie wiem, czy można
stworzyć autentyczną potrzebę. Firmy przekonują ludzi, że
koniecznie powinni sobie coś kupić. Wcześniej nie wiedzieli nawet,
że mogą czuć się bez tego nieszczęśliwi, ale cóż – często
udaje się ich tego nauczyć.
Słodycze, zwłaszcza te wściekle kolorowe. Dmuchane zamki, zjeżdżalnie, kule pływające w wodzie, do których można wejść, i jeszcze chcę na trampolinę, mamo! Wszystkie te plastikowe zabawki, kolorowe, świecące. Dzieci tak bardzo pragną je mieć i bawią się nimi potem przez chwilę. I chcą, znowu chcą! Wydaje się, że ile by się im tego nie dało, wciąż nie mają dość. Są jak otchłań bez dna, jak paszcza potwora pożerającego kolejne dziewczyny.
A za tym całym
kolorowym badziewiem czeka Baba Jaga. Kiwa zakrzywionym palcem i
ostrzega: „hola, hola, kto tu kogo pożera?” Ten cały blichtr
was pochłonie. Zatruje. Obieca wypełnienie, a tak naprawdę wyssie
z was radość, energię i chęć życia. Zostanie z was pusta
skorupka, wciąż tęskniąca za treścią.
Niedawno dałam się
zaskoczyć festynowi. Wcale nie wiedziałam, że tam będzie, a był.
Nie lubię festynów, nie lubię tłumów, nie lubię hałasu. Ale
dmuchana zjeżdżalnia! Mamo, mamo! Jak tu nie ulec? Było gorąco,
trafił się pierwszy upalny dzień tego roku. Zamek – w porządku,
podobało się. Zjeżdżalnia tak się nagrzała, że trudno było po
niej zjeżdżać. Po wyjściu z pływającej kuli dzieci miały włosy
błyszczące od potu. I wciąż nie było im dosyć, prosiły o
więcej i płakały, bo gorąco. Gdy poczułam, że za chwilę zacznę
krzyczeć, ewakuowaliśmy się stamtąd. Ale jeszcze koniecznie
chciały jakieś plastikowe zabawki przed odjazdem – wciąż było
im nie dość, wciąż nie o to chodziło.
Pojechaliśmy nad
jezioro. W planie było niby tylko moczenie nóg, ale młodsza moja
córa od razu przewróciła się, a reszta wycieczki poczuła
zazdrość o tę zimną wodę. Dziewczynka bawiąca się obok
natychmiast też malowniczo wpadła do wody.
Skończyło się
jęczenie, bo wszystkiego było tyle, ile potrzeba: wody, słońca,
zabawy i wspólnej radości. Bo tego naprawdę nam potrzeba, to są
nasze prawdziwe potrzeby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz