sobota, 18 stycznia 2014

Czy mogę być silna?


Czy w ogóle jestem silna czy też słaba? We własnym odczuciu - raczej słaba. Nie radzę sobie sama, potrzebuję oparcia. Uczę się myśleć, że wszyscy potrzebują i że ludzie, którym wydaje się, że wszystko potrafią sami zrobić, często nie zauważają muru postaci stojących za nimi, wyręczających ich w wielu obowiązkach i wyciągających ręce, by w razie czego złapać upadającego. Jednak wciąż chciałabym być silniejsza.

Z drugiej strony słyszę, że jestem silna i samodzielna. Czasem są to słowa dotyczące bezpośrednio mnie, czasem grupy, do której należę – kobiet. Dowiedziałam się np., że kobiety lepiej sobie radzą z bólem niż mężczyźni, dlatego nie powinnam bać się porodu. Albo że kobiety są bardziej wytrzymałe od mężczyzn, więc nie mam powodu narzekać na zmęczenie. Z drugiej strony zdarza mi się odbierać pełne urazy sygnały, że jestem zbyt samowystarczalna, że w moim życiu nie ma miejsca na czyjeś wsparcie, bo tak dobrze sobie radzę.

Gdy jestem słaba, podlegam czyjejś władzy. Ten ktoś może mnie wesprzeć i uratować albo nie. Gdy jestem silna, muszę sobie radzić sama. Czyżby to była pułapka? Nie chcę podlegać niczyjej władzy, ale nie chcę też być zdana tylko na siebie.

Dlatego świetnie czytało mi się ten tekst Billa Patricka. Między wierszami wyczytałam: możesz być silna i to jest w porządku. Tak, jesteś silna, a ja będę Cię wspierał.

niedziela, 12 stycznia 2014

Historie pozbawione sensu


Zaczęło się od czapki.

Moja córka wrzuciła czapkę mojego kolegi do jeziora. Take ma hobby. Nie zauważyliśmy tego od razu, a potem nie udało się już czapki wypatrzyć. Pewnie porwały ją jakieś tajemne wodne prądy, a może zjadł zaskroniec. Ale że kolega był przywiązany do czapki, postanowił następnego dnia rano jeszcze raz przyjrzeć się brzegowi jeziora. Czapki nie znalazł, za to przyczepił się do niego bezpański pies, który był skłonny pobiec za nim do domu i zapewne chętnie by razem zamieszkał. Pies wylądował tymczasowo w znanym już i sprawdzonym hotelu dla psów, ja zaś w okolicy jeziora rozwiesiam ogłoszenia. Właściciel się nie znalazł, ale z ogłoszenia zadzwoniła kobieta, która stwierdziła, że chętnie psa weźmie, bo zakładają z mężem hodowlę kóz i potrzebują psa, który by tych kóz pilnował. Pani odebrała psa z hotelu, a my poczuwszy się przywołani do roli rodziców chrzestnych zwierzaka pojechaliśmy zobaczyć jego nową rodzinę i kupić przy okazji kozie mleko.

Okazało się, że poznałam już kiedyś nową właścicielkę psa: zabrałam ją na stopa. Opowiedziała mi wtedy, że jej mąż ma niezwykły talent do szkolenia psów, który odziedziczył po swoim dziadku, i że potrafi ustawić każdego psa. Niedawno z nudów nauczył psa szukać narkotyków. Zdziwiona zapytałam wtedy, skąd miał narkotyki. Odpowiedziała: nad rzeczką Ilanką rosną różne rzeczy i można znaleźć sreberka... Jej mąż – jak się okazało – uwielbia chodzić po lesie. Niedawno znalazł świnkę bengalską: rzeczywiście mogliśmy ją obejrzeć w zagrodzie obok jedynej na razie kozy. Opowiedział też, że spotkał w okolicznych lasach rysia. Wzięliśmy mleko i żadne z nas nigdy więcej tam nie pojechało.

No i jaki z tego morał? Chyba tylko taki, że czasem wskazują nam drogę sploty wydarzeń, które nie mają żadnego znaczenia. Przyglądamy im się uważnie, staramy się nadać porządek, odszukać regułę, nanizać na nitkę paciorki sensu. Ale nic z tego nie wychodzi. Czasem przydarzają nam się historie, które żadnego sensu nie mają.

Tak jak ten tekst.

środa, 8 stycznia 2014

Oglądam się wstecz, patrzę wprzód, jestem


Gdy urodziłam moją pierwszą córkę, byłam zatrudniona w miejscu, do którego nie zamierzałam już wracać. Chciałam opiekować się małą, a potem znaleźć inną pracę. Jednak nic pewnego nie miałam na widoku. Czułam się jak w więzieniu, zamknięta w mieszkaniu z malutkim dzieckiem. Z nudów gimnastykowałam się rozwieszając pranie z niemowlęciem na ręku. Nie to że nie miałam co robić, przy małym dziecku nie brakuje zajęć, ale nie miałam z kim rozmawiać. Czekałam na męża, aż wróci z pracy. Pisałam długie maile, które następnie zgrywałam na dyskietkę. Nie mieliśmy wtedy jeszcze w domu internetu, nie odkryłam forów internetowych czyli wielkiej wioski matek podobnie spragnionych wymiany zdań z kimś dorosłym. Czułam się zamknięta, bezradna, odcięta od świata, od siebie samej sprzed kilku miesięcy.

Nagle dostałam propozycję pracy. Jakoś się wcisnęłam w trochę bardziej elegancką spódnicę (jeszcze na początku ciąży przeszyłam w niej guzik) i pojechałam na rozmowę kwalifikacyjną. Okazało się, że mogę zacząć pracować zaraz po urlopie macierzyńskim. I co się stało? Moje więzienie znikło, mimo że nic się nie zmieniło. Nadal spędzałam długie godziny sama z malutkim dzieckiem. Ale patrzyłam na to moje kochanie i myślałam – jak ja się mam z nią rozstawać codziennie na kilka godzin? Przecież ona potrzebuje właśnie mnie. Przecież jestem z nią szczęśliwa. Uwielbiam czytać z małą pijawką przyssaną do piersi. Przepadam za 2-godzinnymi spacerami z dziecinką śpiącą w wózku i wcale mi nie przeszkadza to, że budzi się od razu, gdy wózek stanie. Sprawia mi przyjemność pranie i porządkowanie jej ubranek, sprawdzanie, które są już za małe, a do których dorosła... Tak, więzienie znikło.

Zadzwoniłam do mojego przyszłego dyrektora i powiedziałam, że bardzo mi zależy na tej pracy, ale ze względu na moją sytuację rodzinną nie mam na razie z kim zostawiać dziecka. I że jeśli to możliwe, chętnie podejmę pracę za kilka miesięcy. Udało się.

To doświadczenie pokazało mi, jak ważna jest perspektywa czyli punkt, z którego patrzymy, kontekst w którym jesteśmy – albo wydaje nam się, że jesteśmy – osadzeni.

Od wielu już lat nie nudzę się. Jestem spragniona ciszy i spokoju, potrzebuję być sama ze sobą, w skupieniu zbierać myśli i wspomnienia, porządkować świat istniejący w mojej głowie. Mam wrażenie, że staję się odludkiem. Zaczęłam się nawet bać sytuacji, gdy jestem pośród ludzi, wielu ludzi, zwłaszcza jeśli są do tego ściśnięci na małej przestrzeni. Teraz moim więzieniem bywa tłum.

Więzieniem bywają też codzienne obowiązki. Gdy kładę dzieci spać, myślę czasem, że to samo robiłam wczoraj i to samo będę musiała zrobić jutro i pojutrze, i... jeszcze długo, niewyobrażalnie wręcz długo.

Próbuję więc zmienić perspektywę. Patrzę wstecz i przypominam sobie, że był w moim życiu okres paraliżującej pustki. Starałam się jak najmocniej skupić na każdym doświadczeniu i nadać mu jak największe znaczenie, tak by na dłużej mi starczało, by dłużej mnie wypełniało. Rozciągałam chwile jak gumę do żucia, a wieczorami odliczałam minuty do czasu, gdy kładzenie się do łóżka mogło już mieć sens. Nie bałam się wtedy tłumu, lubiłam nawet ocierać się ramieniem o przechodzących obok ludzi.

Jeśli złożę tamto wspomnienie z obecnym uczuciem pogoni, mogę powiedzieć, że w moim życiu panuje równowaga, choć nie potrafię tego stwierdzić bez ironii.

Gdy patrzę wprzód, myślę, że być może dożyję czasu, gdy się zestarzeję. Nie, nie kupię sobie głośno cykającego zegara, który będzie podkreślał panującą wokół ciszę. Może będę się czuła samotna i nikomu niepotrzebna. Może docenię upragnioną swobodę i możliwość robienia z czasem, na co tylko mam ochotę i na co zdrowie pozwala.

Taka perspektywa pomaga mi zobaczyć, jak pełne doświadczeń i znaczeń jest moja teraźniejszość. Jak dużo w niej ciężaru, ale jest to też słodki ciężar, bo czuję się potrzebna.

Podobno warto żyć tu i teraz, ale życie w różnych czasach naraz pomaga mi złapać dystans. Wciąż dążymy do równowagi. Gdy mamy dużo zajęć, szukamy beztroski, gdy nasze życie staje się zbyt lekkie, szukamy ciężaru, gdy jesteśmy samotni, szukamy bliskości, gdy jesteśmy blisko, szukamy wolności. Wspomnienia i doświadczenia dostarczają nam ciężarków, które możemy kłaść na drugiej szali, już teraz.

A jest jeszcze perspektywa gwiazd, która przypomina – jesteśmy tu na mgnienie.