piątek, 27 stycznia 2012

Stare, dobre czasy?

Wielu ludzi wspomina stare, dobre czasy, kiedy to rodziny były stabilne, a dojrzali i odpowiedzialni ludzie trwali u swych boków, zamiast się rozwodzić. Teraz za to wszystko się sypie, moralność upada, a każdy egoistycznie dba tylko o własną przyjemność.

Jak faktycznie wyglądała kiedyś ta trwałość małżeństw? Wśród arystokracji nie była wcale oczywista. Zwyczajni ludzie zmuszeni myśleć o tak prozaicznych sprawach, jak środki na przetrwanie, nie mieli wyboru. A już szczególnie nie miały go kobiety. Stosunkowo najlepiej (po mężatkach oczywiście) wiodło się tak zwanym starym pannom z lepiej sytuowanych rodzin. Mogły zostać przygarnięte jako ubogie krewne i w zamian za wikt opiekować się dziećmi i wykonywać prace domowe. Jednak już samo określenie „stara panna” było pogardliwe.

Bardziej obraźliwa nazwa to „panna z dzieckiem”, której ktoś „zrobił brzuch”. Jeszcze gorsza – „bękart” czyli nieślubne dziecko. W poruszającej książce Kazimiery Szczuki pt. „Milczenie owieczek” można poczytać, jak przedstawiano w polskiej literaturze spędzanie płodów i porzucanie lub uśmiercanie niechcianych noworodków. Tak, takie rzeczy miały miejsce w tamtych starych, dobrych czasach, za którymi przyjemnie się tęskni.

Łatwo pewnie oceniać kobiety, lecz trzeba pamiętać, że samotne matki czekała nędza i ostracyzm społeczny, zwłaszcza jeśli nie były chociażby wdowami, lecz „puściły się” (kolejne pejoratywne określenie związane z kobiecą seksualnością) zamiast zachować „czystość” do ślubu.

Kobieta musiała więc dbać o męża, bo była od niego zależna ekonomicznie i społecznie. W związku z tym – również psychicznie. Kopciuszek dobrze wiedział, że jedyną szansą na dobry los jest poznanie tego jedynego księcia. A potem już nie było odwrotu, niezależnie od tego, jaki ten książę ostatecznie się okazał. Trzeba było trwać.

Dopóki kobiety nie miały wyboru, dopóty podziwiały, wspierały, dowartościowywały mężczyzn, ułatwiały im życie, stanowiły dla nich tło. Kto nie wierzy, niech przeczyta kilka rad dla dobrych żon z "Housekeeping Monthly" z 13 maja 1955 r.:
  • Przygotuj obiad. Zaplanuj go wcześniej, nawet poprzedniego wieczora, tak by pyszna potrawa czekała na jego przyjście. W ten sposób dajesz mu znać, że myślałaś o nim i przejmujesz się jego potrzebami. Mężczyzna jest głodny, kiedy wraca do domu, a perspektywa dobrego posiłku (zwłaszcza jego ulubionego dania) to część niezbędnego ciepłego powitania.
  • Przygotuj się. Odpocznij 15 minut, byś była odświeżona na jego przyjście. Popraw makijaż , zawiąż wstążkę na włosach i wyglądaj promiennie. Pamiętaj, że on właśnie wraca z pracy, gdzie napatrzył się na zmęczonych ludzi.
  • Bądź trochę bardziej radosna i trochę bardziej interesująca dla niego. Coś musi rozświetlić jego nudny dzień - to twój obowiązek.
  • Posprzątaj. Przed jego przyjściem ogarnij wzrokiem główną część mieszkania. - Pozbieraj podręczniki, zabawki, papiery itp. i odkurz stoły.
  • W czasie zimnych miesięcy powinnaś rozpalić ogień w kominku, by on mógł się zrelaksować. Twój mąż poczuje, że jest w raju, w świątyni odpoczynku i porządku, co tobie również polepszy samopoczucie. Przecież dbanie o jego komfort przyniesie ci ogromną satysfakcję.
  • Przygotuj dzieci. Przeznacz kilka minut, by umyć im ręce i buzie (jeśli są małe), uczesać włosy i, jeśli to konieczne, przebrać je. To małe skarby i on chce zobaczyć je w tej roli. Na czas jego przyjścia wyeliminuj hałas zmywarki, suszarki i odkurzacza. Zachęć dzieci, by były cicho.
  • Uciesz się, że go widzisz.
  • Powitaj go ciepłym uśmiechem i okaż szczerość w twoim pragnieniu ucieszenia go.
  • Wysłuchaj go. Być może masz wiele ważnych rzeczy, o których chcesz mu opowiedzieć, ale moment jego przyjścia nie jest właściwy. Niech mówi pierwszy - Pamiętaj, jego tematy konwersacji są ważniejsze niż twoje.
  • Spraw, by ten wieczór był tylko dla niego. Nigdy nie narzekaj, gdy wróci do domu późno lub wychodzi na kolację lub w inne miejsce bez ciebie. Spróbuj zrozumieć, że żyje w świecie napięć i stresu.
  • Twój cel: spróbuj sprawić, by dom był miejscem spokoju i porządku, gdzie twój mąż będzie mógł odświeżyć ciało i umysł.
  • Nie witaj go narzekaniem i problemami.
  • Spraw, by było mu wygodnie. Zaproponuj, by się oparł na wygodnym fotelu lub by położył się w sypialni. Przygotuj mu coś chłodnego lub ciepłego do picia. - Ułóż dla niego poduszki i zaproponuj, że zdejmiesz mu buty. Mów cichym, kojącym i miłym głosem.
  • Nie kwestionuj tego, co robi, nie podważaj jego sądów. Pamiętaj, to on jest panem domu i zawsze czyni swoją wolę sprawiedliwie i rozmyślnie. Nie masz prawa tego kwestionować.
  • Dobra żona zawsze zna swoje miejsce.
Uf! Teraz kobiety nie muszą już być AŻ tak miłe. Czyżby na tym między  innymi polegał ten kryzys roli męskiej, o którym głośno? Mężczyznom jest trudniej we współczesnym świecie, ponieważ przestali być stawiani na piedestale, podziwiani i chronieni przez swoje żony. No ale cóż, samo posiadanie spodni w szafie przestało kobietom wystarczać. Czas, by ich partnerzy też dawali, wspierali, starali się zrozumieć i podziwiali.

Na pociechę napiszę, że właśnie w dzisiejszych czasach mężczyźni mogą zostać naprawdę obdarowani! Nie z musu, nie z życiowej konieczności, ale ze szczerej serdeczności. Oczywiście tak naprawdę wszyscy jesteśmy w kryzysie związanym ze zmianą. Kobiety też się miotają, z jednej strony wciąż czekają na księcia z bajki (tej o Kopciuszku), którego „złapanie” rozwiąże wszystkie życiowe problemy, a z drugiej strony domagają się partnerstwa. Nie jest nam łatwo w związkach.

Nie chcę dać do zrozumienia, że kiedyś wszystkie małżeństwa były nieudane. Podejrzewam, że rzecz się miała podobnie jak dzisiaj. Rozwodzimy się, ponieważ możemy to zrobić i dlatego, że nie potrafimy być razem. Wiele i wielu z nas nie miało od kogo nauczyć się, jak żyć w szczęściu, miłości i wzajemnym szacunku do grobowej deski. Bo nasi rodzice i dalsi przodkowie też tego nie umieli.

Rozwód bywa lepszym wyjściem niż ciągnięcie nieudanego małżeństwa. Przedkładanie spójności rodziny ponad szczęście jej członków jest typowe dla rodzin, które dotyka przemoc. Zasada ta sprowadza się do tego, że jeśli mąż znęca się nad żoną lub dziećmi, i ona i one mają obowiązek to ukryć. I pozostają „normalną” – czyli pełną niezależnie od wszystkiego – rodziną.

A małżeństwo mojej prababci z pradziadkiem wyglądało tak (i tu zacytuję Jerzego W. Soleckiego, mojego Tatę):

"Ona - drobniutka, cichutka i zasuszona staruszka, krążąca wokół męża, podająca jesionkę przed wyjściem na spacer, nasłuchująca jego chrząkania na schodach,  aby uprzedzając pukanie otworzyć mu drzwi i zdjąć z niego jesionkę, stojąca z ręcznikiem na ręku, kiedy mył się prychając nad zlewem w kuchni, słowem - służka cicha i pokorna. On - starzec mrukliwy i despotyczny, który - poza tym, że wciąż jeszcze polował, upamiętnił mi się dzięki wielkim, odstającym uszom i temu, że czytając gazetę, co chwila wykrzykiwał: co to, toto wszystko znaczy!? Same łobuzy!"

Gdy prababcia odeszła, pradziadek położył się do łóżka. Księdzu – wezwanemu, by go wyspowiadał – powtarzał tylko: proszę księdza, żona mi umarła. I wkrótce do niej dołączył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz