czwartek, 2 maja 2013

O krasnoludkach przepędzonych przez anioły, elfach i bezradności


Moja córka wypożyczyła ostatnio z biblioteki książkę „O krasnoludkach i o sierotce Marysi”. Owszem, znany tytuł, kiedyś ta książka należała chyba do lektur szkolnych, ale jakoś tak się złożyło, że nigdy jej nie czytałam, ani w ogóle w żaden sposób nie poznałam fabuły. Teraz czytam z ogromnym zainteresowaniem o krasnoludkach, które okazują się przedstawicielami dawnych, pogańskich bóstw.

Maria Konopnicka prawi tak:

Drzewiej nie nazywali my się Krasnoludki, ale – Bożęta. Nie mieszkali my też pod ziemą, pod skałkami albo pod korzeniami drzew starych, jako mieszkamy teraz, ale po wsiach, w chatach, razem z ludźmi (…)

Nad polami, nad wodami szumiały wtedy lipowe gaje, a w nich mieszkał jeden stary, stary bożek, imieniem Światowid, który na trzy strony świata patrzał i nad całą tą krainą miał opiekę.

Ale co domostw, dobytku i obejścia, to pilnowały Bożęta, które też i Skrzatami dla ich małości zwano.

Każda chata ma swego Skrzata - mawiał lud w te stare czasy, a nam też dobrze było i wesoło, bo my przy wszelakiej robocie pomagali gospodarzom naszym: to koniom owies sypali a przedmuchiwali z plewy, żeby samo gołe ziarno się złociło; to sieczkię rzęli, to trzęśli słomę, to kury zaganiali na grzędę, żeby nie gubiły jaj w pokrzywach, to masło w maślinicy ubijali, to wyciskali sery, to dzieci kołysali, to motali przędzę, to na ogień dmuchali, żeby kasza prędzej gotowa była. Jaka tylko była robota w chacie i w obejściu, precz my się każdej chwytali ochotnie. Co prawda, nie szło to darmo! Jak nie gospodarz, to gospodyni pamiętała o nas. Zawsze w świetlicy na brzeżku ławy były kruszyny chleba i twarogu, zawsze w kubku trochę miodu albo chociaż mleka. Było z czego żyć.

A wychodziła gospodyni na ogród pleć albo z sierpem w pole, to się tylko od tego proga obejrzała, z bodni garstewkę prosa wzięła i sypiąc po izbie mówiła:

Bożęta! Bożęta! Niech który pamięta
O dzieciach, o chacie... A tu proso macie!”

Czasy jednak się zmieniły, ludzie nawrócili się na wiarę w jedynego Boga i Bożęta musiały zejść do podziemia: „Bo z dziada pradziada miały one przepowiedzianą taką pieśń, która przyjdzie od zachodowej strony, a będzie mówiła o wielkim i mocnym Panu, o Panu nieba i ziemi, a gdy ją usłyszą, znak to będzie, że muszą z chaty we świat iść i miejsca jasnym skrzydlatym duchom ustąpić”. Więc „tak wychudły, tak sczerniały, że zamiast Bożęta zaczęli ludzie na nich wołać Ubożęta (…) Odtąd ich już nie widują ludzie, chyba w nocy, a we dnie to chyba dzieci małe obaczyć je mogą, jako i wy mnie widzicie. Najwięcej poszło ich w góry Karpaty i tam pilnują skarbów podziemnych. W lasach ich też dosyć jest. A że to zima ciężka bywa w boru, zrządziły sobie opończe i kaptury, najwięcej czerwone, po czym je łatwo jest poznać i z czego poszło ich nowe nazwanie Krasnoludki. Mają one i teraz życzliwe serce dla ludzi: za trochę jadła, za kropelkę mleka rade pilnują dobytku dobrego człowieka. Ale gdy głos dzwonów posłyszą, zaraz pod ziemię muszą... Przed wielkim, mocnym Panem... Przed Panem nieba i ziemi...”

Światowid ustąpił chrześcijańskiemu Bogu, Bożęta – Aniołom. Los krasnoludków pokazuje, że nie było to ani całkiem dobrowolne ani całkiem nieodwołalne. Jak wiele innych elementów dawnych wierzeń, skrzaty przetrwały w ludowych opowieściach aż do współczesności: „Trzeba wiedzieć, że Kranosludki nie zawsze pod ziemią siedzą. Chętnie mieszkają we wsi, to pod zapieckiem, to pod progiem chaty, a gdzie gospodyni niedbała, gdzie garnki nie nakryte, łupiny nie wymiecione, przędza byle gdzie leży, ser nie wyciśnięty w porę, pomyje nie wylane, drób nie policzony, to figlarze Krasnoludki much natopią w barszu, śmiecie z kątów na środek izby wymiotą, twarogu ujedzą, nici na motowidle splączą, kury z kojca wypuszczą, cebrzyk przewrócą, co mogą, to napsocą, i dalej pod zapiecek!” (Nie wiem, jak to wygląda u Was, ale podejrzewam, że u mnie w domu krasnoludki harcują, oj harcują!)

Wciąż chętne do pomocy, choć nieraz złośliwe, figlarne, dosadne i mało delikatne w obyciu – krasnoludki Konopnickiej wydają się mieć wiele wspólnego z Nac Mag Feegle'ami Pratchetta, który chętnie czerpie inspirację z dawnych, pogańskich wierzeń. Prawdopodobnie też celtyckie elfy i nasze rodzime skrzaty wywodzą się z tego samego drzewa genealogicznego.

Gdzieś kiedyś wyczytałam, że na Wyspach Brytyjskich obwiniano elfy o pojawienie się w rodzinie niemowlęcia z Zespołem Downa. Wierzono, że elfy wykradały zdrowe dziecko z kołyski i w jego miejsce kładły własne – chore – wolały bowiem cieszyć się zdrowym, ludzkim dzieckiem. A przecież wszyscy wiedzą, że elfy miały skośne oczy.

W „O Krasnoludkach...” przeczytałam teraz bardzo podobną opowieść. Otóż pewna matka miała śliczne, spokojne, ciche niemowlę, które jadło tyle co ptaszek (swoją drogą ciekawe, kiedy słaby apetyt u dziecka przestał być zaletą?) Nie pilnowała go jednak dobrze, zostawiała same w chacie i szła na plotki do sąsiadki. Skrzaty zabrały dziecko, a zamiast niego położyły jednego ze swoich – krasnoludka Podziomka. „Taki podrzucony Krasnoludek nie rośnie, tylko mu głowa coraz większa i cięższa się robi, a tak jest łakomy, że go niczym nasycić nie można”. I co było dalej? „Przychodzi matka, patrzy, co za dziecko takie? Głowa jak dynia, twarz pomarszczona, oczy na wierzchu, a nogi krótkie jakby u kaczęcia”. Biedna kobieta karmiła niemowlę i karmiła, a gdy tylko wychodziła z chaty, zaraz całe jedzenie zostawione w piecu znikało. W końcu dzięki pomocy sąsiadki zrozumiała, że to nie jej dziecko, tylko krasnoludek. Sąsiadka poradziła jej, co powinna zrobić, a mnie ta rada przejmuje dreszczem: „tylko Boga na pomoc wezwać, tęgą wić brzozową wyciąć, tego odmieńca na leśne jabłko zbić i na śmietnisko cisnąć. Jak będzie na śmietnisku wrzeszczał, to Krasnoludki dziecko prawe odniosą, a tego nietwora zabiorą sobie”.

Opowieści o podmienieniu trafnie oddają rozpacz matki, która urodziła ciężko chore, uszkodzone dziecko. Nie na takie czekała, nie takie sobie wyobrażała, gdy je nosiła pod sercem. W psychologii mówi się, że rodzice chorych, zwłaszcza upośledzonych umysłowo dzieci, przechodzą żałobę – żałobę po tym, które się wcale nie urodziło, choć było oczekiwane.

Jednak zbicie dziecka i wyrzucenie go na śmietnisko, aby krasnoludki zwróciły to właściwe... Cóż, pewnie i w taki smutny sposób te historie się kończyły.

Cała książka Konopnickiej jest wypełniona smutnymi opowieściami – przede wszystkim o prawdziwej biedzie, której my już nie znamy, o trosce o głodne dzieci, o niepewności jutra. A to mi znowu przypomina wierszyk z książeczki dla dzieci pt.:Rymowane bajki na dobranoc”, który bardzo, bardzo lubię. Wyraża tyle miłości i bezradności wobec losu jednocześnie... A ilustracja przedstawia zwiewną postać ze szpiczastymi uszami kołyszącą kołyskę. Krasnoludki Konopnickiej też lulały dzieci w kołyskach czy w chustach powieszonych na gałęzi, podczas gdy matki pracowały w polu.

Lulaj, maleństwo, w drzewa koronie,
Niech podmuch wiatru ciebie owionie.
Lecz kiedy wicher większy się zerwie,
Usłużna gałąź zaskrzypi i pęknie.

Lulaj, maleństwo, w kołysce zielonej,
Ojciec twój królem, matka ma koronę.
Siostra twoja pierścionek złoty nosi,
Brat gra na bębnie, gdy król go poprosi.

Lulaj, maleństwo, w drzewa koronie,
Niech podmuch wiatru ciebie owionie.
Ja będe lekko kołysała ciebie,
Dobrze ci będzie tutaj jak w niebie.

1 komentarz:

  1. 80 lat temu w Toruniu siedzieliśmy po turecku na stole we czworo: mama, niemiecka dziewczynka Eryka, Sławek i ja. Mama czytała "O krasnoludkach i sierotce Marysi". Płakaliśmy wszyscy czworo jak bobry. Nie tyle nad fabułą bajki, ile nad losami krasnoludków i Marysi. Czy bajka ta weszła do lektur szkolnych, jak niektóre inne utwory Marii Konopnickiej, np. Rota - nie sądzę, ale nie wiem. Pozdrawiam blogierkę i jej szczęśliwe dzieci, ciesząc się, że czytanie ich prababci odezwało się tak dalekim echem. Dziadek Jurek

    OdpowiedzUsuń