czwartek, 25 kwietnia 2013

Pożytki z brania autostopowiczów

Mieszkam w małym miasteczku, pracuję w niewiele większym. Na trasie między oboma miasteczkami kursują jakieś PKS-y: z roku na rok jest ich coraz mniej, z roku na rok są coraz droższe. Czasem trudno dojechać, więc nie dziwię się autostopowiczom. Jako dumna posiadaczka pojazdu napędzanego paliwem zabieram chętnych. Nie, nie zawsze. Tylko wtedy, gdy mam chęć i gdy autostopowicz budzi moje zaufanie. Jest to dla mnie forma odwdzięczenia się za to, że i mnie kiedyś zabierano. Przekazanie dobrej energii w następne ręce. Bo jedne czy drugie wakacje spędziłam łapiąc okazje z koleżankami. Nawet całkiem niedawno samochód nie odpalił, a że PKS już odjechał, a mi było szkoda urlopu - poszłam na stopa. Zabrał mnie zresztą burmistrz.

Poza tym lubię opowieści, a niektóre bywają zaskakujące.

Kiedyś zamachał jakiś facet i przedstawił się jako mechanik samochodowy. Zapytałam go więc, co mi tak piszczy. A on że pasek klinowy. Dzięki temu po raz pierwszy pojechałam do warsztatu z gotową diagnozą. Zamiast mówić jak zwykle: tu, o tu albo tam - coś mi piszczy, stuka, brzęczy, szoruje... dumna jak paw poprosiłam o naciągnięcie paska klinowego.

Innym razem zatrzymał mnie dziadek, taki z długą, siwą brodą. Ku mojemu zaskoczeniu powiedział, że wybiera się w góry, na narty. Najpierw tu do miasta, potem autobusem, potem pociągiem, a potem już go odbiorą samochodem. Następnego dnia znów stał na wiejskim przystanku, ale już na mnie nie zamachał. Czyżby nie dojechał w góry?

Raz zabrałam szczególnie gadatliwą panią. Chwaliła się swoim mężem, który doskonale potrafi układać psy, a umiejętność tę odziedziczył po dziadku. Zamierza wkrótce ułożyć ich psa pod dogoterapię dla chorej córki. A niedawno mu się nudziło i nauczył psa szukać narkotyków. Nie oparłam się i zapytałam: skąd miał narkotyki? A bo nad Ilanką różne rzeczy rosną i sreberka leżą. Hm...

Podrzuciłam byłego żołnierza, którego wyrzucili z wojska za popijanie na warcie i faceta, który stracił prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem.

Ale najbardziej lubię historię pewnego chłopca. Zabrałam takich dwóch, wyglądali na V klasę podstawówki, ale przedstawili się jako gimnazjaliści. Jeden z nich opowiedział, jak go pewnego razu podrzucił sam proboszcz: akurat jechał na pogrzeb, a ja mieszkam tuż obok cmentarza!

Niektórzy to mają farta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz