Żadna z moich córek nie została
ochrzczona. Jestem ateistką, a ich tata określał się jako
agnostyk. Przez chwilę miałam wątpliwości, czy to dobra decyzja,
nie chciałam, by moje – wówczas jeszcze jedyne – dziecko było
w przyszłości odrzucane przez inne dzieci za odmienność. Szybko
jednak dałam się przekonać, pomyślałam, żę chrzczenie dzieci
tylko z powodu konformizmu byłoby wyrazem braku szacunku zarówno
wobec mojego ateizmu, jak i wobec ludzi szczerze wierzących.
Postanowiłam zostawić
dzieciom wybór.
Sama jestem ochrzczona,
przystąpiłam też do pierwszej komunii świętej. Ale nie odbyło
się to wszystko tak typowo. Nie zostałam wychowana w żadnej
religii, przez pierwsze lata życia nie miałam pojęcia, że ludzie
chodzą do kościoła i w coś wierzą. Później jednak moi rodzice należeli do wspólnoty neokatechumenalnej i w tym
okresie temat wiary był obecny w naszym domu. A mnie już wcześniej
zaczął pociągać kościół. Podobała mi się idea życia po
śmierci, wizja całkowitego końca napawała mnie przerażeniem. Gdy
miałam 11 lat, zostałam ochrzczona. Pamiętam, że nie było to
takie proste, proboszcz naszej parafii nie wyraził zgody na
ochrzeczenie mnie i mojego brata, ponieważ nasi rodzice nie mieli
wtedy jeszcze ślubu kościelnego. Rok później przystąpiłam do
komunii z młodszymi dziećmi i z koleżanką z klasy.
Sakramenty te wspominam
jako wynik mojej własnej, osobistej decyzji, w której realizacji
pomogli mi rodzice. To dobre wspomnienie.
Moja córka chodziła
na religię w przedszkolu i w szkole. Nie zabraniałam jej, choć
również nie zachęcałam. Jeśli tylko zechce się wypisać, nie
będę jej w tym przeszkadzać. Brałam pod uwagę, że zdecyduje się
przystąpić do komunii. Byłam gotowa poszukać księdza, który
zgodzi się ją ochrzcić mimo mojego ateizmu, rozumiejąc że jestem
zbyt uczciwa, by udawać spowiedź czy udział w mszy. Ona jednak
stwierdziła, że nie lubi chodzić do kościoła, a że
przystąpienie do komunii wymagało obecności na niedzielnych mszach
przez kilka miesięcy, postanowiła dać sobie spokój. Mimo to cały
czas chodziła na religię. Raz tylko wróciła ze szkoły smutna, bo
na religii dzieci miały robione zbiorowe zdjęcie przed
przystąpieniem do komunii. Poza tym czuła się dobrze na lekcjach.
Przypuszczam, że ksiądz prowadzący zajęcia musiał jakoś o nią
zadbać, a w każdym razie nie zrobił nic, co sprawiłoby jej
przykrość. W tym czasie koleżanki córki pytały mnie, dlaczego
nie chodzę do kościoła. Odpowiadałam zgodnie z prawdą, że nie
wierzę w Boga i ta odpowiedź zaspokajała chyba ich ciekawość.
No i moja córka jako
jedyna z klasy nie poszła do komunii. I już. W zasadzie nie ma o
czym pisać, ale piszę, ponieważ żyjemy w kraju, w którym temat
wiary i konformizmu jest wciąż bardzo aktualny. Z czego to wynika,
że u nas ta odmienność dziecka została przyjęta tak naturalnie?
Być może należałoby podziękować liczącej kilkadziesiąt osób
wspólnocie Świadków Jehowy, która w kilkutysięcznym miasteczku
jest bardzo widoczna? Może to oni przyzwyczaili ludzi do
odmnienności w kwestii wiary?
Niewykluczone, że
ważne jest też zupełnie powierzchowne podejście do religii wśród
koleżanek córki. Pamiętam, jak jedna z nich, która przyjęcie
sakramentu miała już za sobą, namawiała córkę, by jednak
przystąpiła do komunii. Mówiła, że to bardzo fajne przeżycie,
bo dostaje się mnóstwo pieniędzy i ładną sukienkę. Moja mama
powiedziała wtedy z oburzeniem: „Ale przecież nie o to chodzi w
komunii!”, a ta dziewczynka zapytała ze szczerym zdumieniem: „To
o co chodzi?” Koleżanka z klasy córki nocuje u niej od czasu do
czasu z soboty na niedzielę. W drugiej klasie musiała w niedzielę
szybko wracać do domu, by zdążyć do kościoła. Pewnej niedzieli
nie śpieszyła się, więc zapytałam, czy nie wybiera się do
kościoła. Odpowiedziała, że już była u komunii, więc nie musi.
Zakończę niewesołą
refleksją. Moja córka nadal chodzi na religię. Ostatnio odrobiła
bez trudu zadanie domowe: napisała, czemu warto wierzyć w Boga.
Zapytałam ją, czy sama w końcu wierzy. Odpowiedziała, że raczej
nie. Czego więc uczą takie zadania? Czego w ogóle uczy religia w
szkole?
Mam podobną sytuację, córka sztuk 1 też nie jest ochrzczona, na razie w przedszkolu nie ma problemu, religia ma być od 5-latków, nie chcę żeby na nią uczęszczała, to zbyt młody wiek na indoktrynację. Potem, jak będzie bardzo chciała, postaram się w tym nie przeszkadzać. Boję się tylko, że spotka na swej drodze księdza/katechetę który zacznie jej wmawiać, że jesteśmy złymi ludźmi, bo nie wierzymy czy coś w ten ton. Nie mówiąc, że niemal cała rodzina jest przeciw nam...
OdpowiedzUsuńMnie czeka jeszcze to samo z drugą córką i mimo wszystko wiem, że będę miała znowu tremę... A co do dziwnych możliwych twierdzeń księży/ katechetów - w szkole i tak dzieciom mówi się różne rzeczy, z którymi się nie zgadzam, więc nie ma chyba innej rady niż zachęcać do samodzielnego myślenia tak czy siak.
OdpowiedzUsuńMasz pozytywne doświadczena z religią. Twoja córka na lekacjach poznała dobre informacje o religii. To najlepszy wstęp do samodzielnego myślenia.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc rzadko wnikam, jakie informacje o religii poznaje moja córka. Ale jestem wdzięczna księdzu, który prowadził zajęcia w drugiej klasie za to, że dobrze się tam czuła i nie była nijak zmuszana do zdecydowania, że albo chodzi na religię i idzie do komunii, albo wypisuje się z religii.
OdpowiedzUsuń