Moja 10-letnia córka
nauczyła się skakać na skakance. Skacze do przodu i do tyłu, na
obu lub na jednej nodze i z n ogami skrzyżowanymi. Udało mi się
skoczyć 40 razy do tyłu i chyba nigdy nie przebiję tego rekordu,
powiedziała. A ja jej na to: Jak będziesz ćwiczyć, to przebijesz.
I będziesz miała przy okazji lepszą kondycję, a to znaczy, że
długie wędrówki lub wycieczki rowerowe nie będą cię
wyczerpywać. Oczywiście skacze już ponad 100 razy do przodu i do
tyłu.
Córka od niedawna
jeździ też konno. Dzisiaj cały czas anglezowałam i pani
powiedziała, że będzie ode mnie więcej wymagać – stwierdziła
z niepokojem. Skoro zamirza od ciebie dużo wymagać, to znaczy, że
jej zdaniem na dużo cię stać, uspokoiłam ją.
Bardzo mnie ucieszyła
ta skakanka i jazda konna, bo od dawna zastanawiam się, jak córkę
przekonać do wartości wytrwałych i systematycznych ćwiczeń.
Chodzi do szkoły, więc nie powinnam mieć trudności ze
znalezieniem okazji. A jednak do tej pory nie znalazłam.
Mam wrażenie, że w
szkole wypada być zdolnym, a nie wytrwałym. Dzieci mówią machając
lekceważąco rękami: E tam, to dla mnie łatwizna, to dla mnie
bułka z masłem. Siedzenie na zadaniami po lekcjach nie jest
wartością, dzieci nie robią tego dobrowolnie. Piątki fajnie jest
mieć bez wysiłku. Piątka okupiona pracą jest o wiele mniej
atrakcyjna.
Problemem jest chyba
samo ocenianie.
Instruktorka jazdy
konnej nie stawia ocen. Na pierwszych zajęciach córa anglezowała
tylko przez chwilę. Na kolejnych radziła sobie lepiej i samo to
było dla niej nagrodą. Ocena nie jest tu do niczego potrzebna,
wręcz by przeszkadzała.
Ocena staje między
nami a efektem naszej pracy. Przesłania radość i satysfakcję z
tego, że dzięki własnemu wysiłkowi czegoś dokonaliśmy. Cieszymi
się z oceny, ale taka radość nie buduje nas, lecz niszczy.
Nauka jazdy konnej tak
jak każda nauka jest drogą. Jeśli zechcemy, może być drogą bez
końca. Za zdobytym właśnie szczytem zobaczymy kolejny, jeszcze
ciekawszy, trudniejszy, bardziej ekscytujący, piękniejszy. Ocena
sprawia, że myślimy: to koniec. Wykonałam pracę, dostałam ocenę,
jestem z niej zadowolona albo nie – i już. Tracimy zaitnresowanie
dalszą podróża. Ocena zasłoniła drogę.
Oceny zabijają też
ciekawość. Skoro ktoś wie, co powinnam umieć i czy umiem dość,
by zostać pozytywnie oceniona – moja ciekawość nie ma sensu. Nie
szukam, nie drążę, nie waham się. Nie ma w sobie pasji. Staram
się zgadnąć, czego ta druga osoba ode mnie oczekuje. Zamiast
ciekawości odczuwam lęk i niepowność, czy aby dobrze myślę i
działam.
Oczywiście, gdy czegoś
się uczymy, potrzebujemy przewodnika, który będzie nam towarzyszył
w podróóży i pokaże, jakie działania są skuteczne. Kogoś, kto
podzeili się wiedzą i doświadczeniem. Ale to przede wszystkim
nasza podróż. Mam więc nadzieję, że mojej córce sprawia
przyjemność jazda konna i że bardziej jej zależy na doskonaleniu
umiejętności niż na tym, co myśli instruktorka, nawet jeśli
chwilami trudno to rozdzielić.
Gdy czyjaś ocena
naszego działania staje się ważniejsza niż samo działanie,
uczymy się też braku samodzielności. Nie mamy ochoty
eksperymentować, bo boimy się, że coś zrobimy nie tak. Uczymy się
braku zaufania do siebie. Staramy się spełniać czyjeś
oczekiwania, aby zasłużyć na dobrą ocenę i przestajemy podążać
za tym, co sprawia, że odczuwamy satysfakcję.
Moja praca polega
między innymi na wykonywaniu testów sprawdzających poziom rozwoju
funkcji poznawczych. Aby było to możliwe, nie mogę podpowiadać
ani oceniać wypowiedzi badanych dzieci. Część z nich wydaje się
zaniepokojona taką sytuacją. Pytają, czy tak jest dobrze, albo
przynajmiej szukają podpowiedzi z wyrazie mojej twarzy. Odpowiadam,
czasem wielokrotnie: nie mogę ci powiedzieć, sam zdecyduj, czy tak
może zostać, czy też wolisz coś tu jeszcze zmienić. Z reguły
dzieci te w końcu uspokojają się i zamiast na moich reakcjach
koncentrują się na zadaniach.
Sama też doświadczyłam
dobroczynnego wpływu braku oceniania i porównywania z innymi na
kursie terapii systemowej. Czułam się tam bardzo dobrze, całkiem
inaczej niż kiedyś w szkole. Czułam się swobodnie i bezpiecznie,
miałam ochotę na eksperymenty, dawałam sobie prawo do popełniania
błędów i do decydowania, które z przekazywanych treści są dla
mniej mniej, a które bardziej użyteczne.
Bodajże na Psychoblogu Jarka Żylińskiego przeczytałam, jakie pytania warto zadawać
dziecku, gdy wróci ze szkoły: nie co dostałeś, ale czego
ciekawego się dowiedziałeś. Przyznam, że trudno mi te pytania
dopasować do moich wspomnień. Podstawówkę przetrwałam spóźniając
się na lekcje, grając w kropki i szubienicę. Moja córka po
powrocie ze szkoły mówi niestety: cześć, dostałam dziś piątkę
(o tróji niekoniecznie powie). Albo mówi, że dostała z matematyki
2 punkty więcej niż koleżanka i że to fajnie, bo z innych
przedmiotów ta koleżanka ma lepsze oceny. Gdy zapytam, co było
ciekawego, przeważnie odpowiada że nic. Więc cała nadzieja w
skakance i jeździe konnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz