niedziela, 10 listopada 2013

Wytrwałość i oceny


Moja 10-letnia córka nauczyła się skakać na skakance. Skacze do przodu i do tyłu, na obu lub na jednej nodze i z n ogami skrzyżowanymi. Udało mi się skoczyć 40 razy do tyłu i chyba nigdy nie przebiję tego rekordu, powiedziała. A ja jej na to: Jak będziesz ćwiczyć, to przebijesz. I będziesz miała przy okazji lepszą kondycję, a to znaczy, że długie wędrówki lub wycieczki rowerowe nie będą cię wyczerpywać. Oczywiście skacze już ponad 100 razy do przodu i do tyłu.

Córka od niedawna jeździ też konno. Dzisiaj cały czas anglezowałam i pani powiedziała, że będzie ode mnie więcej wymagać – stwierdziła z niepokojem. Skoro zamirza od ciebie dużo wymagać, to znaczy, że jej zdaniem na dużo cię stać, uspokoiłam ją.

Bardzo mnie ucieszyła ta skakanka i jazda konna, bo od dawna zastanawiam się, jak córkę przekonać do wartości wytrwałych i systematycznych ćwiczeń. Chodzi do szkoły, więc nie powinnam mieć trudności ze znalezieniem okazji. A jednak do tej pory nie znalazłam.

Mam wrażenie, że w szkole wypada być zdolnym, a nie wytrwałym. Dzieci mówią machając lekceważąco rękami: E tam, to dla mnie łatwizna, to dla mnie bułka z masłem. Siedzenie na zadaniami po lekcjach nie jest wartością, dzieci nie robią tego dobrowolnie. Piątki fajnie jest mieć bez wysiłku. Piątka okupiona pracą jest o wiele mniej atrakcyjna.

Problemem jest chyba samo ocenianie.

Instruktorka jazdy konnej nie stawia ocen. Na pierwszych zajęciach córa anglezowała tylko przez chwilę. Na kolejnych radziła sobie lepiej i samo to było dla niej nagrodą. Ocena nie jest tu do niczego potrzebna, wręcz by przeszkadzała.

Ocena staje między nami a efektem naszej pracy. Przesłania radość i satysfakcję z tego, że dzięki własnemu wysiłkowi czegoś dokonaliśmy. Cieszymi się z oceny, ale taka radość nie buduje nas, lecz niszczy.

Nauka jazdy konnej tak jak każda nauka jest drogą. Jeśli zechcemy, może być drogą bez końca. Za zdobytym właśnie szczytem zobaczymy kolejny, jeszcze ciekawszy, trudniejszy, bardziej ekscytujący, piękniejszy. Ocena sprawia, że myślimy: to koniec. Wykonałam pracę, dostałam ocenę, jestem z niej zadowolona albo nie – i już. Tracimy zaitnresowanie dalszą podróża. Ocena zasłoniła drogę.

Oceny zabijają też ciekawość. Skoro ktoś wie, co powinnam umieć i czy umiem dość, by zostać pozytywnie oceniona – moja ciekawość nie ma sensu. Nie szukam, nie drążę, nie waham się. Nie ma w sobie pasji. Staram się zgadnąć, czego ta druga osoba ode mnie oczekuje. Zamiast ciekawości odczuwam lęk i niepowność, czy aby dobrze myślę i działam.

Oczywiście, gdy czegoś się uczymy, potrzebujemy przewodnika, który będzie nam towarzyszył w podróóży i pokaże, jakie działania są skuteczne. Kogoś, kto podzeili się wiedzą i doświadczeniem. Ale to przede wszystkim nasza podróż. Mam więc nadzieję, że mojej córce sprawia przyjemność jazda konna i że bardziej jej zależy na doskonaleniu umiejętności niż na tym, co myśli instruktorka, nawet jeśli chwilami trudno to rozdzielić.

Gdy czyjaś ocena naszego działania staje się ważniejsza niż samo działanie, uczymy się też braku samodzielności. Nie mamy ochoty eksperymentować, bo boimy się, że coś zrobimy nie tak. Uczymy się braku zaufania do siebie. Staramy się spełniać czyjeś oczekiwania, aby zasłużyć na dobrą ocenę i przestajemy podążać za tym, co sprawia, że odczuwamy satysfakcję.

Moja praca polega między innymi na wykonywaniu testów sprawdzających poziom rozwoju funkcji poznawczych. Aby było to możliwe, nie mogę podpowiadać ani oceniać wypowiedzi badanych dzieci. Część z nich wydaje się zaniepokojona taką sytuacją. Pytają, czy tak jest dobrze, albo przynajmiej szukają podpowiedzi z wyrazie mojej twarzy. Odpowiadam, czasem wielokrotnie: nie mogę ci powiedzieć, sam zdecyduj, czy tak może zostać, czy też wolisz coś tu jeszcze zmienić. Z reguły dzieci te w końcu uspokojają się i zamiast na moich reakcjach koncentrują się na zadaniach.

Sama też doświadczyłam dobroczynnego wpływu braku oceniania i porównywania z innymi na kursie terapii systemowej. Czułam się tam bardzo dobrze, całkiem inaczej niż kiedyś w szkole. Czułam się swobodnie i bezpiecznie, miałam ochotę na eksperymenty, dawałam sobie prawo do popełniania błędów i do decydowania, które z przekazywanych treści są dla mniej mniej, a które bardziej użyteczne.

Bodajże na Psychoblogu Jarka Żylińskiego przeczytałam, jakie pytania warto zadawać dziecku, gdy wróci ze szkoły: nie co dostałeś, ale czego ciekawego się dowiedziałeś. Przyznam, że trudno mi te pytania dopasować do moich wspomnień. Podstawówkę przetrwałam spóźniając się na lekcje, grając w kropki i szubienicę. Moja córka po powrocie ze szkoły mówi niestety: cześć, dostałam dziś piątkę (o tróji niekoniecznie powie). Albo mówi, że dostała z matematyki 2 punkty więcej niż koleżanka i że to fajnie, bo z innych przedmiotów ta koleżanka ma lepsze oceny. Gdy zapytam, co było ciekawego, przeważnie odpowiada że nic. Więc cała nadzieja w skakance i jeździe konnej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz