poniedziałek, 25 listopada 2013

Dziecko z zaświatów


Doznałam pewnej wizji. Dziecko, dziewczynka. Malutka, może półtoraroczna. Ma jasne oczy, niewyraźne, i blond włoski, takie ledwo-ledwo. Na imię ma Rózia. Dziecko siedzi w samym tylko pampersie pod ścianą. Wygląda na zdrowe, a jednak jest blade i poważne. Samo sobą cichutko się zajmuje. Nie rzuca się w oczy. Prawie się rozmywa, znika, wtapia w otoczenie. Nie mogę powiedzieć, żeby budziło moją sympatię, chwilami nawet zapominam o jego istnieniu. A jednak wciąż odwracam się do ściany. Zdarza się, że odchodzę, wyjeżdżam, zamuję się zupełnie czymś innym, ale w końcu wracam. Gdy przyglądam się dokładniej, widzę, że to dziecko jest martwe. Istnieje gdzieś za ścianą, za światem, w zaświatach. W innym wymiarze. Ściana jest trochę przezroczysta, mogę zajrzeć poza nią, widzę dziecko. Nie, nie boję się go. Chce mi coś powiedzieć, nie ma jednak środka przekazu. Nie umie jeszcze mówić, w dodatku pozostaje w innym wymiarze. Może brakuje medium, może okultystycznego stolika, może wystarczająco silnego skupienia nad płomieniem znicza. Nad chwilą zachodu słońca, chwilą przejścia między światami, styku między znanym i nieznanym. Słucham, tym razem słucham uważnie. Rozumiem. Dziecko mnie woła. Chce być przy mnie. Gdy pozwalam mu się zbliżyć, staje się bardziej rumiane.

Jeśli poświęcałam wam za mało uwagi, jeśli mieliście wrażenie, że siedząc obok was jestem nieobecna, to dlatego, że musiałam wracać do tej ściany i dziecka. Jeśli wciąż będą się zdarzały takie chwile, w których odbieracie mnie jako samotnika i odludka, to dlatego, że zajmuję się dzieckiem. Ma na imię Róża. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz