Bo już wysmukli
smukłością jesieni
Jak stare srebra
mroczniejemy w bruzdach
Gdy kare konie
gotowe do drogi
Anioł wstrzymuje w
niecierpliwych uzdach - K. Węgrzyn
Obie moje córki
najbardziej lubiły prowadzić filozoficzne rozważania na temat
śmierci w wieku mniej więcej 3 lat. Ale nie tylko wtedy.
„Mamo, czy ty już
kiedyś nie żyłaś?” - zapytała starsza. Albo: „Mamo, nie
poznałaś mojego pradziadka?”. „Ależ poznałam, nawet dwóch”
- odparłam. I co usłyszałam w odpowiedzi? „Ale tego, co właśnie
przeszedł!” (oczywiście było ciemno, a pradziadek już nie żył).
Życzenia urodzinowe innym dzieciom składała tak: „Chcę, żebyś
długo żyła, a jak już będziesz stara i twoje dziecko będzie
duże, to umarnij!”. Kiedyś, gdy robiłyśmy ciasteczka, zażądała:
„Zrób mi piesa. Piesek umarł i nie żyje”. Na pełne żalu
stwierdzenie, że biedny jest ten piesek, odparła z oburzeniem, że
wesoły! Moja starsza córka nie bała się duchów, wręcz
przeciwnie, cieszyła się ich względami i latała z nimi pod
sufitem (tak twierdziła, a ja nie mogłam sprawdzić, czy to była
prawda, bo akurat spałam).
Młodsza inaczej
przeżywała śmierć, dla niej śmierć
oznaczała rozstanie. Choć wierzyła też w reinkarnację. Mówiła więc: „Musimy umarnąć
razem i ty urodzisz się w kotkach, i ja też”. Albo: „Kto zrywa
kwiaty, ten nie umarnie”. Boi się złych duchów, tych
tajemniczych mgieł w ciemności.
Czy ja jako dziecko też
chętnie rozmawiałam na temat śmierci? Nie pamiętam. Nie sądzę.
Pamiętam za to, że nie lubiłam Święta Zmarłych i tych
wszystkich wizyt na cmentarzach. Przywodzą mi na myśl ucisk rajstop.
Niewykluczone, że cmentarze odwiedzałam ubrana w spodnie, na
początku listopada jest już przecież zimno. Ale uciskające,
duszące rajstopy przypominają mi różne okazje, kiedy trzeba było
udawać dobrze wychowaną dziewczynkę z przyzwoitej rodziny, która
wie, jak należy się zachować. I nie chodzi o to, czy byłam dobrze
wychowaną dziewczynką z przyzwoitej rodziny, ale o konieczność
udawania.
W każdym razie nie
widziałam sensu, nie miałam potrzeby, nie rozumiałam powodu
odwiedzania grobów. Smutek, żal, żałoba – to wszystko wydawało
mi się jakieś wstydliwe, wymagające specjalnego kodu, którego nie
znałam. Chyba miałam wrażenie, że to kod zarezerwowany dla
dorosłych.
Powoli uczę się lubić
to święto. Przecież cała nasza półkula tonie w mroku, a
światełka w tunelu jesieni nie widać. Niedługo zacznie nam
brakować melatoniny, do drzwi zapuka depresja zimowa. Jeszcze ta
nieszczęsna zmiana czasu, która sprawia, że popołudnie tak
gwałtownie się kurczy.
To czas żalu nad
niespełnionymi marzeniami, zawiedzionymi nadziejami. Możemy im
zapalić znicze, bo przecież pamiętamy. Inaczej miało być, nie
tak się umawialiśmy. To też dzień wszystkich naszych świętych.
Dzień zmarłych, którzy poszli do nieba, a może do piekła.
Których z nich spotkamy? I swoją drogą, jak dobrzy ludzie mogą
iść w spokoju do nieba pozwalając na to, by ich bliźni smażyli
się w piekle?
Lubię też Halloween,
choć wydaje się być karykaturą Święta Zmarłych. Dzisiaj jest
to dziecięce święto, ale ma stare, irlandzkie korzenie. Mali
przebierańcy rzucają wyzwanie śmierci. Wołają: A ja się z ciebie
śmieję! Wcale się nie boję duchów, upiorów ani kościotrupów!
Ja żyję!
Bo dzieci są
namacalnym dowodem zwycięstwa życia nad śmiercią. Są naszym
życiem wiecznym.
Z okazji Święta
Zmarłych życzę wszystkim spokojnego pogrążania się w mroku.
Zanurzamy się weń, by w święta Bożego Narodzenia odbić się od
dna i zacząć wędrówkę w stronę słońca.
Wciąż jeszcze.
piękny, nostalgiczny post.
OdpowiedzUsuńDzięki :)
OdpowiedzUsuńOch... pięknie... chciałabym umieć tak nastrojowo pisać... Albo chociaż czuć ;]
OdpowiedzUsuńChyba nie...:) Ale bardzo dziękuję :)
OdpowiedzUsuń