niedziela, 28 października 2012

Czas żałoby i ponurych myśli

Bo już wysmukli smukłością jesieni
Jak stare srebra mroczniejemy w bruzdach
Gdy kare konie gotowe do drogi
Anioł wstrzymuje w niecierpliwych uzdach - K. Węgrzyn

Obie moje córki najbardziej lubiły prowadzić filozoficzne rozważania na temat śmierci w wieku mniej więcej 3 lat. Ale nie tylko wtedy.

Mamo, czy ty już kiedyś nie żyłaś?” - zapytała starsza. Albo: „Mamo, nie poznałaś mojego pradziadka?”. „Ależ poznałam, nawet dwóch” - odparłam. I co usłyszałam w odpowiedzi? „Ale tego, co właśnie przeszedł!” (oczywiście było ciemno, a pradziadek już nie żył). Życzenia urodzinowe innym dzieciom składała tak: „Chcę, żebyś długo żyła, a jak już będziesz stara i twoje dziecko będzie duże, to umarnij!”. Kiedyś, gdy robiłyśmy ciasteczka, zażądała: „Zrób mi piesa. Piesek umarł i nie żyje”. Na pełne żalu stwierdzenie, że biedny jest ten piesek, odparła z oburzeniem, że wesoły! Moja starsza córka nie bała się duchów, wręcz przeciwnie, cieszyła się ich względami i latała z nimi pod sufitem (tak twierdziła, a ja nie mogłam sprawdzić, czy to była prawda, bo akurat spałam).

Młodsza inaczej przeżywała śmierć, dla niej śmierć oznaczała rozstanie. Choć wierzyła też w reinkarnację. Mówiła więc: „Musimy umarnąć razem i ty urodzisz się w kotkach, i ja też”. Albo: „Kto zrywa kwiaty, ten nie umarnie”. Boi się złych duchów, tych tajemniczych mgieł w ciemności.

Czy ja jako dziecko też chętnie rozmawiałam na temat śmierci? Nie pamiętam. Nie sądzę. Pamiętam za to, że nie lubiłam Święta Zmarłych i tych wszystkich wizyt na cmentarzach. Przywodzą mi na myśl ucisk rajstop. Niewykluczone, że cmentarze odwiedzałam ubrana w spodnie, na początku listopada jest już przecież zimno. Ale uciskające, duszące rajstopy przypominają mi różne okazje, kiedy trzeba było udawać dobrze wychowaną dziewczynkę z przyzwoitej rodziny, która wie, jak należy się zachować. I nie chodzi o to, czy byłam dobrze wychowaną dziewczynką z przyzwoitej rodziny, ale o konieczność udawania.

W każdym razie nie widziałam sensu, nie miałam potrzeby, nie rozumiałam powodu odwiedzania grobów. Smutek, żal, żałoba – to wszystko wydawało mi się jakieś wstydliwe, wymagające specjalnego kodu, którego nie znałam. Chyba miałam wrażenie, że to kod zarezerwowany dla dorosłych.

Powoli uczę się lubić to święto. Przecież cała nasza półkula tonie w mroku, a światełka w tunelu jesieni nie widać. Niedługo zacznie nam brakować melatoniny, do drzwi zapuka depresja zimowa. Jeszcze ta nieszczęsna zmiana czasu, która sprawia, że popołudnie tak gwałtownie się kurczy.

To czas żalu nad niespełnionymi marzeniami, zawiedzionymi nadziejami. Możemy im zapalić znicze, bo przecież pamiętamy. Inaczej miało być, nie tak się umawialiśmy. To też dzień wszystkich naszych świętych. Dzień zmarłych, którzy poszli do nieba, a może do piekła. Których z nich spotkamy? I swoją drogą, jak dobrzy ludzie mogą iść w spokoju do nieba pozwalając na to, by ich bliźni smażyli się w piekle?

Lubię też Halloween, choć wydaje się być karykaturą Święta Zmarłych. Dzisiaj jest to dziecięce święto, ale ma stare, irlandzkie korzenie. Mali przebierańcy rzucają wyzwanie śmierci. Wołają: A ja się z ciebie śmieję! Wcale się nie boję duchów, upiorów ani kościotrupów! Ja żyję!

Bo dzieci są namacalnym dowodem zwycięstwa życia nad śmiercią. Są naszym życiem wiecznym.

Z okazji Święta Zmarłych życzę wszystkim spokojnego pogrążania się w mroku. Zanurzamy się weń, by w święta Bożego Narodzenia odbić się od dna i zacząć wędrówkę w stronę słońca.

Wciąż jeszcze.


4 komentarze: