Panie, daj mi
odwagę, abym zmienił to, co mogę zmienić,
daj mi pokorę, bym
zaakceptował to, czego zmienić nie mogę,
i daj mi mądrość,
abym potrafił odróżnić jedno od drugiego
Ostatnio pisałam o
akceptacji dla własnych wyborów. Jednak nie o wszystkim decydujemy
sami. Myślę, że to jedno z podstawowych kłamstw, jakie nam się
wtłacza do głów i jakie sami wtłaczamy do głów naszym dzieciom:
Postaraj się, a na pewno się uda. Wszystko zależy od ciebie. Jeśli
czegoś naprawdę pragniesz, na pewno to zdobędziesz.
Mówi się złośliwie,
że na psychologię idą ludzie, którzy szukają lekarstwa na własne
problemy. Myślę, że rzeczywiście często tak jest, ale też że
to dobra motywacja dla przyszłego psychologa. Bo my pracujemy przede
wszystkim nad tym, na co ludzie mają wpływ. Zajmujemy się
przywracaniem poczucia kontroli nad własnym życiem, staramy się
oddawać odpowiedzialność w ręce osób, które do nas przychodzą.
I wiemy, że zacząć musimy od siebie – jeśli nie będziemy sami
rozwiązywać swoich problemów, trudno będzie nam pomagać w tym
innym.
Mam wrażenie, że
takie kierunki jak resocjalizacja czy socjologia wybiera się z innym
nastawieniem. Tam spotykają się ludzie, którzy chcą zmieniać
świat bardziej niż siebie. Coraz częściej myślę, że tak
rozumiana socjologia może stanowić szerszy kontekst dla psychologii
i że taki kontekst jest bardzo potrzebny.
Wielokrotnie stajemy na
rozstajach i podejmujemy decyzje. Ale w wielu sprawach niewiele mamy
do gadania. Spodobał mi się wywiad ze Stefanem Chwinem. Sama pracuję z dziećmi i młodzieżą z trudnościami w nauce i
wiem, że są osoby, które choćby nie wiedzieć jak się starały,
i tak nie będą miały dobrych ocen. Zwłaszcza na etapie gimnazjum,
gdy materiał jest już dość trudny. Powtarzanie im, że wszystko
zależy od nich i że wystarczy, by się postarały, po prostu nie ma
sensu. Trzeba spojrzeć szerzej i zobaczyć, że system szkolnictwa
nie przewidział dla nich miejsca.
Szerszy kontekst może
sprawić, że dostrzeżemy potrzebę zmienienia świata. Ta potrzeba
często wynika z troski o innych, z poczucia wspólnoty. Zaczynam się
powtarzać, pisałam już o podobnych dylematach, ale moje myśli
wciąż krążą wokół „ja” i „my”, wokół poczucia
kontroli i bezradności, zadowolenia z siebie i chęci wspierania.
Są ludzie, dla których
przekonanie, że wszystko zależy od nich, stanowi pułapkę. Trudno
jest im przyjąć czyjeś wsparcie, jeszcze trudniej po nie sięgnąć.
Czują się wtedy ofiarami. Znam kobiety, które uwierzyły, że same
powinny dać sobie radę ze wszystkim, z opieką nad dziećmi, pracą
zawodową, i że jeszcze powinny same o siebie potrafić zadbać.
Prawdę mówiąc sama w to uwierzyłam. Szerszy kontekst pozwala
dostrzec, że często jest to zwyczajnie niemożliwe, a kobiety są
wykorzystywane przez społeczność. Owszem, państwo dostrzega
problem przyszłych zbyt niskich emerytur, więc wydłuża okres
aktywności zawodowej do wieku 67 lat i posyła dzieci wcześniej do
szkoły, by szybciej mogły zacząć pracować. Ale roli kobiet w
opiece nad dziećmi wciąż nie ceni.
Poruszył mnie wywiad z Markiem Wysockim, który zorganizował grupę wsparcia dla ojców
niepełnosprawnych dzieci.
Powiedział: „W zbiorowej świadomości utrwalił się stereotyp, od
którego ja się odbijam. Jako ojciec niepełnosprawnego dziecka
jestem postrzegany jako biedny, poszkodowany przez los klient
fundacji, który wyciąga rękę po pomoc. Ja mam inny obraz samego
siebie. Życie ustawiło mi poprzeczkę naprawdę wysoko”. Jest
bohaterem, a nie ofiarą. I dalej: „Nie zgadzam się, żeby system
żerował na mnie i wykorzystywał do cna, dopóki nia umrę”.
Żerowanie to oczywiście głodowy zasiłek i obarczenie rodziców
trudem opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem, który często jest
ponad siły.
Może więc łatwiej
domagać się oparcia i przyjmować je, gdy mamy poczucie, że
jesteśmy bohaterami albo bohaterkami. Że wcale nie musimy
wszystkiego dźwigać sami. Ot tak po prostu.
Wsparcie społeczności,
bliskich ... wierzący mogą też mówić o opatrzności boskiej.
Zaakceptowanie przyjaznego losu, tego że jest dobrze, mimo że wcale
nie musiało tak być. Że jest nieźle, choć mogło być fatalnie.
Czasem mam z tym trudność. Przeszłam tuż obok otwartych drzwi, za
którymi czaiła się ciemność, poczułam chłodny podmuch
podnoszący włoski na rękach. Nie zasłużyłam na to, by być tak
blisko drzwi, ani na to by przez nie przejść, ani na to by od nich
odejść.
Więc powtarzam sobie:
„Nie zapominaj, iż ziemia cieszy się dotknięciem twoich bosych
stóp, a wiatr z lubością igra włosem rozwianym. Masz prawo być
tutaj”. I sięgać po więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz