czwartek, 4 lipca 2013

Masz prawo być tutaj


Panie, daj mi odwagę, abym zmienił to, co mogę zmienić,
daj mi pokorę, bym zaakceptował to, czego zmienić nie mogę,
i daj mi mądrość, abym potrafił odróżnić jedno od drugiego

Ostatnio pisałam o akceptacji dla własnych wyborów. Jednak nie o wszystkim decydujemy sami. Myślę, że to jedno z podstawowych kłamstw, jakie nam się wtłacza do głów i jakie sami wtłaczamy do głów naszym dzieciom: Postaraj się, a na pewno się uda. Wszystko zależy od ciebie. Jeśli czegoś naprawdę pragniesz, na pewno to zdobędziesz.

Mówi się złośliwie, że na psychologię idą ludzie, którzy szukają lekarstwa na własne problemy. Myślę, że rzeczywiście często tak jest, ale też że to dobra motywacja dla przyszłego psychologa. Bo my pracujemy przede wszystkim nad tym, na co ludzie mają wpływ. Zajmujemy się przywracaniem poczucia kontroli nad własnym życiem, staramy się oddawać odpowiedzialność w ręce osób, które do nas przychodzą. I wiemy, że zacząć musimy od siebie – jeśli nie będziemy sami rozwiązywać swoich problemów, trudno będzie nam pomagać w tym innym.

Mam wrażenie, że takie kierunki jak resocjalizacja czy socjologia wybiera się z innym nastawieniem. Tam spotykają się ludzie, którzy chcą zmieniać świat bardziej niż siebie. Coraz częściej myślę, że tak rozumiana socjologia może stanowić szerszy kontekst dla psychologii i że taki kontekst jest bardzo potrzebny.

Wielokrotnie stajemy na rozstajach i podejmujemy decyzje. Ale w wielu sprawach niewiele mamy do gadania. Spodobał mi się wywiad ze Stefanem Chwinem. Sama pracuję z dziećmi i młodzieżą z trudnościami w nauce i wiem, że są osoby, które choćby nie wiedzieć jak się starały, i tak nie będą miały dobrych ocen. Zwłaszcza na etapie gimnazjum, gdy materiał jest już dość trudny. Powtarzanie im, że wszystko zależy od nich i że wystarczy, by się postarały, po prostu nie ma sensu. Trzeba spojrzeć szerzej i zobaczyć, że system szkolnictwa nie przewidział dla nich miejsca.

Szerszy kontekst może sprawić, że dostrzeżemy potrzebę zmienienia świata. Ta potrzeba często wynika z troski o innych, z poczucia wspólnoty. Zaczynam się powtarzać, pisałam już o podobnych dylematach, ale moje myśli wciąż krążą wokół „ja” i „my”, wokół poczucia kontroli i bezradności, zadowolenia z siebie i chęci wspierania.

Są ludzie, dla których przekonanie, że wszystko zależy od nich, stanowi pułapkę. Trudno jest im przyjąć czyjeś wsparcie, jeszcze trudniej po nie sięgnąć. Czują się wtedy ofiarami. Znam kobiety, które uwierzyły, że same powinny dać sobie radę ze wszystkim, z opieką nad dziećmi, pracą zawodową, i że jeszcze powinny same o siebie potrafić zadbać. Prawdę mówiąc sama w to uwierzyłam. Szerszy kontekst pozwala dostrzec, że często jest to zwyczajnie niemożliwe, a kobiety są wykorzystywane przez społeczność. Owszem, państwo dostrzega problem przyszłych zbyt niskich emerytur, więc wydłuża okres aktywności zawodowej do wieku 67 lat i posyła dzieci wcześniej do szkoły, by szybciej mogły zacząć pracować. Ale roli kobiet w opiece nad dziećmi wciąż nie ceni.

Poruszył mnie wywiad z Markiem Wysockim, który zorganizował grupę wsparcia dla ojców niepełnosprawnych dzieci. Powiedział: „W zbiorowej świadomości utrwalił się stereotyp, od którego ja się odbijam. Jako ojciec niepełnosprawnego dziecka jestem postrzegany jako biedny, poszkodowany przez los klient fundacji, który wyciąga rękę po pomoc. Ja mam inny obraz samego siebie. Życie ustawiło mi poprzeczkę naprawdę wysoko”. Jest bohaterem, a nie ofiarą. I dalej: „Nie zgadzam się, żeby system żerował na mnie i wykorzystywał do cna, dopóki nia umrę”. Żerowanie to oczywiście głodowy zasiłek i obarczenie rodziców trudem opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem, który często jest ponad siły.

Może więc łatwiej domagać się oparcia i przyjmować je, gdy mamy poczucie, że jesteśmy bohaterami albo bohaterkami. Że wcale nie musimy wszystkiego dźwigać sami. Ot tak po prostu.

Wsparcie społeczności, bliskich ... wierzący mogą też mówić o opatrzności boskiej. Zaakceptowanie przyjaznego losu, tego że jest dobrze, mimo że wcale nie musiało tak być. Że jest nieźle, choć mogło być fatalnie. Czasem mam z tym trudność. Przeszłam tuż obok otwartych drzwi, za którymi czaiła się ciemność, poczułam chłodny podmuch podnoszący włoski na rękach. Nie zasłużyłam na to, by być tak blisko drzwi, ani na to by przez nie przejść, ani na to by od nich odejść.

Więc powtarzam sobie: „Nie zapominaj, iż ziemia cieszy się dotknięciem twoich bosych stóp, a wiatr z lubością igra włosem rozwianym. Masz prawo być tutaj”. I sięgać po więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz