poniedziałek, 16 lipca 2012

Ukochany miś i dwie ukochane piersi

Pieluszka, poduszka, pluszak, kocyk. Ukochany, często obdarzony imieniem, daje ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. Bez niego dziecko nie zaśnie. Nie wolno go zgubić, a czasem nawet wyprać. W psychologii (a dokładniej w psychoanalitycznej teorii relacji z obiektem) taki miś jest uznawany za element konieczny do prawidłowego rozwoju tożsamości.
 
Wedle tej teorii, noworodek nie wie, że inni ludzie są od niego odrębni, nie zna granic między sobą i światem. Nie rozumie, że między potrzebą a jej zaspokojeniem ma miejsce komunikat. Żeby się komunikować, trzeba wierzyć, że inni ludzie istnieją i że nie rozumieją automatycznie, o co nam chodzi. A więc, że są odrębni. Płacz noworodka nie jest wezwaniem ani prośbą, lecz wyrażeniem głodu, bólu, dyskomfortu lub nudy. Jeśli jego potrzeby są zaspokojone, czuje się szczęśliwy. Jeśli nie – pogrąża się w rozpaczy, a że nie ma poczucia czasu, „chwila” i „wieczność” oznaczają dla niego to samo. Wierzy tylko w to, co jest teraz.
 
Z czasem dziecko zyskuje poczucie własnej tożsamości, uczy się, że inni ludzie istnieją niezależnie od niego, i że samo jest odrębne od innych. Nauka ta trwa w najintensywniejszym wydaniu mniej więcej przez pierwsze 3 lata życia. Właśnie dlatego małe dzieci uwielbiają zabawę w a-kuku, uczą się dzięki niej, że ludzie nadal istnieją, mimo że znikają im sprzed oczu. Dla nas, dorosłych, jest to oczywiste, ale dla dzieci to wielkie odkrycie, do którego stopniowo dochodzą.
 
No i ukochany miś ma do spełnienia ważną rolę. Jest fachowo nazywany obiektem przejściowym – czymś pomiędzy, na granicy, na styku. Nie jest tak do końca częścią świata wewnętrznego jak np. fantazja, ale nie jest też częścią świata zewnętrznego, jak inni ludzie. Naprawdę żyje, ma imię i charakter, ale z drugiej strony jest też sztuczny i pluszowy. Jest trochę realny i trochę magiczny.
 
Bardzo lubię tę teorię, więc gdy moja starsza córka była malutka, z napięciem czekałam na tego jedynego, ukochanego misia. Ale się nie doczekałam. Owszem, zaobserwowałam prawo pierwszej nocy – córka spała raz z każdym nowym pluszakiem. Bawiła się wieloma, wielu nadawała imiona. Ale żaden nie był jej jakoś szczególnie potrzebny.
 
Potem dowiedziałam się, że jest to typowe dla dzieci karmionych piersią przez 2, 3 czy 4 lata. One z zasady nie mają obiektów przejściowych. Gdyby się uczepić teorii, można by dojść do wniosku, że nie rozwijają się normalnie. Z drugiej strony można też uznać, że ta teoria powstała w czasach, gdy dzieci były przeważnie krótko karmione piersią, albo też nie były wcale. Inny kontekst tworzy inną normę.
 
Ale nie jest to takie proste z tym brakiem obiektu przejściowego. Bo dzieci karmione piersią mają odrębną relację z mamą i odrębną z piersiami. Kochają cycusie, całują je i przytulają, gniewają się na nie i obrażają. Rozmawiają z nimi, opowiadają im swoje przygody, pytają o samopoczucie. Słyszałam o trzylatku, który wyliczał, kto siedzi przy stole: „Ja, tata, mama, cycusie. Ctely ludzie”.
 
W pewnym momencie (średnio w wieku 3 lat), magiczna moc ukochanych cycusiów lub ukochanych misiów słabnie. Stają się mniej ważne. Zostają w magicznej krainie wczesnego dzieciństwa, a jeszcze niedawno tak bardzo z nimi związane dzieci... rosną.

4 komentarze:

  1. Fajny tekst :)
    No i moja Młoda też potwierdza regułę braku ukochanych misiów u długo ssących ssaków ;) Chociaż do cycków też nie gada i raczej nie są dla niej odrębnymi bytami ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa teoria :) biust jako obiekt przejściowy ;)
    Moje dziecko jest potwierdzeniem teorii - rownież wyczekiwalam jedynego misia, ale nic z tego.

    OdpowiedzUsuń
  3. ni ma ulubionego misia. Na samym poczatku wcale mi nie zalezalo (w przeciwienstwie do babci) zeby dziecko mialo pryztulanke ulubiona (bo pamietac o niej, szukac zguby czy kupowac dwie takie same bo masakra jak sie przytlanka ulubiona zgubi to nie dla mnie) . teraz w sumie tez mi nie zalezy, babcia trzylatka ostatnio mu do lozka misie wprowadzila - i mamy pol lozka misiow ;) ale bez wielkiej milosci, zyc sie bez nich da, i spac.
    Natomiast najlepsza zabawa (ale taka dosc swiadoma ) jest zabawa w "ciemlika" - zaczelo sie od (nie)caalkiem powaznego wkladania mi rak w dekolt przez trzylatka "chcem mleko" ( z nudow, bo siostra noworodek pije). ewaluowalo w zabawe w ciemlika czyli przewalanie sie po podlodze i wkladanie rak za koszule :) Rozbawia go to do lez i zaspokaja potrzeby przejsciowe:)

    OdpowiedzUsuń
  4. O proszę, to o moim synku! Ma sporo pluszaków, kilka jest bardziej ulubionych niż inne, ale żaden nie jest TEN jedyny. Spać z nimi też nie musi - ale cycuś do snu MUSI być. :)

    OdpowiedzUsuń