niedziela, 1 kwietnia 2012

Z niczego nie wychodzimy cało

Siedzę na balkonie Otulony w koc
I cieszy mnie ogromnie Każda taka noc
Mogę patrzeć w górę Do nieba tylko krok
A myśli me ponure Opatulił mrok.
Mam to czego nie mam Choć w końcu nie chcę nic
Jestem czym nie jestem Nie myśląc czym chcę być
I jedno co z pewnością wiem Udało mi się przeżyć
Jeszcze jeden dzień... - Wojciech Waglewski  

Z niczego nie wychodzimy cało, powiedziała Justyna Bargielska w wywiadzie, jakiego udzieliła Wysokim Obcasom. Sformułowała w ten zwięzły i mocny sposób myśl, która od dawna mi towarzyszy.

Pewnie miło by było patrzeć inaczej. Owszem, urzeka mnie, gdy usłyszę: Spotkałam ciebie, żeby... przypomnieć sobie o... żeby zrobić... żeby zrozumieć... Lubię przekonanie, według którego koty pojawiają się w naszych domach po to, by spełnić jakąś ważną rolę. Ktoś powiedział, że gdy kot wpada pod samochód, oznacza to, że odchodząc coś złego z domu zabrał.

Uwielbiam koty. Ciągnie mnie magia. Ale sceptycyzm zwycięża.

Gdy zleciałam samochodem ze zbocza, przejeżdżający akurat pracownicy leśni przyszli mi pomóc. Powiedzieli, że niedawno dokładnie w tym miejscu ścięli drzewo. Tak, wyszłam z tego cało. Być może powinnam zobaczyć w ściętym drzewie znak, uznać, że coś ważnego zostało mi do zrobienia, że po coś żyję. Ale nie potrafię.

Wielu spośród ocalonych podczas wojny Żydów dręczyło się potem przez lata pytaniem: Dlaczego właśnie ja? W czym jestem lepszy od moich rodziców, rodzeństwa, dzieci? Nie znajdowali odpowiedzi. Może tej odpowiedzi po prostu nie ma, może nie ma wyższego sensu.

Wierzyć, że ludzie, zwierzęta i zdarzenia, a także śmierć, pojawiają się na naszej drodze po coś, to jak wygrzewać się na pępku wszechświata. Uznać, że wszystko kręci się właśnie wokół nas. Myślenie to dodaje skrzydeł, dopóki potrafimy wierzyć, wszechświat jest nam i naszym bliskim przyjazny. A nie wrogi. Ani obojętny.

Nie, z niczego nie wyszłam cało. Ale wciąż żyję. I wciąż potrafię się cieszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz