wtorek, 4 września 2012

Przedszkole, jakżeby inaczej

Moja córka poszła wczoraj do przedszkola. Do grupy biedronek, czyli mieszanej grupy 4- i 5-latków. Mają taką fajną, kameralną salę na strychu. Cicho tam, spokojnie. Wczesnym rankiem pusto, bo wychowawczyni przychodzi dopiero o ósmej. Na szczęście akurat wystarczy mi wyjść o ósmej, by zdążyć do pracy.

Mamy chwilę. Pytam więc małą, czy chce ze mną poczekać w swojej sali, czy może woli zejść na dół, gdzie gromadzą się wszystkie dzieci. Postanawia zejść na dół. Idziemy. A tam płacz, krzyk i zgrzytanie zębów. Wychowawczyni 3-latków trzyma za rękę zalewającego się łzami chłopca i mówi, że jak się uspokoi, to pójdą do kuchni po picie. Po chwili odrywa krzyczącego wniebogłosy malucha siłą od mamy. Moja córka stanęła w drzwiach, jakby ją wmurowało. Nie, nie wejdzie tam.

Wróciłyśmy na górę. Cicho, spokojnie, przyjemnie. Po chwili przyszła jej pani prowadząc grupę biedronek. Dwójka dzieci pochlipuje, żadne nie krzyczy. Dostaję buzi i mała robi pa-pa.

A mi się przypominają wydarzenia sprzed roku.

Początek września. Przedszkole. Grupa 3-latków. Rodzice dostają polecenie, by zostawić dziecko i szybko wyjść. Bo tak lepiej dla dziecka. Bo przedłużające się rozstanie rodzi w dziecku przekonanie, że w przedszkolu nie jest bezpiecznie. Bo niepokój matki się udziela. Tylko ja jako trudny rodzic zostaję. Nikt nie protestuje, może dlatego, że jestem psychologiem, a z psychologami to – wiadomo – trochę jak ze zgniłymi jajkami.

W grupie jest ponad 20 dzieci. Większość z nich krzyczy, wrzeszczy, płacze, chce do mamy. Wychowawczyni jest naprawdę miła, dwoi się i troi, ale nie jest w stanie wziąć na kolana wszystkich potrzebujących. Pomaga jej pani z kuchni. Jak? Zachęca dzieci, by zjadły ładnie śniadanie, to wtedy pójdą do swoich mam. Po śniadaniu krzyk jest oczywiście głośniejszy. Trudno tę panią winić, nie jest przygotowana do pracy z dziećmi.

Współczuję wychowawczyni, współczuję dzieciom, mam gulę w gardle. Staram się. Oprócz swojego dziecka wezmę za rękę inne. Gdy zauważę, że któreś chce siusiu, idziemy we trójkę. Przed wyjściem na plac zabaw pomagam założyć buty dwójce zagubionych maluchów.

I myślę: Dlaczego rodzice są wypraszani? To nieprawda, że dziecko szybciej się uspokaja, gdy mama od razu wychodzi. Wiem, widziałam, słyszałam. Część z nich płacze, płacze i płacze. Może chodzi o to, by rodzice tego nie widzieli? By nie byli świadkami ogromnej bezradności wychowawców? Ale przecież rodzice wiedzą. Rozmawiają ze sobą. Jedna znajoma mama powiedziała mi, że gdy wyszła z przedszkola, sama się rozpłakała. Inna przyznała, że pierwszego dnia wzięła środki uspokajające, bo bez nich nie byłaby w stanie zostawić dziecka.

To oczywiste, że część rodziców musi iść do pracy i nie mają możliwości zostać. Ale gdyby przez te pierwsze dni zostało kilka osób, które mogą sobie na to pozwolić, wszystkim byłoby łatwiej. Wychowawczyni nie byłaby sama z dwadzieściorgiem zagubionych, przestraszonych, często zbuntowanych maluchów. Mniej dzieci by płakało, więc ogólne poczucie zagrożenia też by było mniejsze (och, nawet mi się udzieliło, a jestem dorosła).

Wiem, że nie ma we mnie zgody na odrywanie dziecka siłą od matki. Na wypraszanie rodziców z sali. Na obwinianie twierdzeniem, że to przez ich niepokój dzieci płaczą. Na cały ten brak zaufania między wychowawcami a rodzicami.

Epilog

Moja córka mimo mego uporu zostawała w przedszkolu z płaczem (nie mogłam codziennie zostać z nią tyle, ile potrzebowała). Ale ponoć należała do mniej płaczących dzieci. Wracała do domu pogodna.

Jednak najwyraźniej nie był to dobry moment. Mówiła, że nie lubi przedszkola, zaczęła bardzo dużo chorować i posikiwać w majtki. Nie wspominając nawet o awanturach, jakie urządzała. Raz gdy ją odebrałam z przedszkola, jakiś chłopiec powiedział na jej widok: „Mamo, to TA dziewczynka”. Po trzech miesiącach odpuściłam. Myślałam, że na miesiąc, może dwa albo trzy. W końcu nie chodziła przez cały rok szkolny.

A teraz? Na razie jest tak pięknie, że boję się zapeszyć.

11 komentarzy:

  1. Moja też pójdzie do czterolatków. Na razie jest chora, ale godziny adaptacyjne, na które chodziłyśmy napawają optymizmem ;) Będzie jedyną debiutantką w grupie, więc jak coś, to liczę, że pani bardziej się nią zajmie.

    Ale też - od razu zapowiedź, że rodzice nie zostają. Jak dla mnie rzecz niezrozumiała i strasznie smutna. Mam nadzieję, że u nas obędzie się bez dramatów, ale na wszelki wpadek szykuję pokłady asertywności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wychowawczynie albo wychowawcy powinni przejść jakieś testy czy mają predyspozycje do opieki i nauki małych dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat te wychowawczynie w naszym przedszkolu, które znam, są naprawdę w porządku.

      Usuń
  3. Nie rozumiem ani idei zostawiania siłą dzieci w przedszkolu, odrywania od matek, ani zostawania rodziców w przedszkolu. To drugie - głęboko niesprawiedliwe, co myślą inne dzieci, które widzą, że z Jasiem mama została, a jego nie? Czy mama Jasia kocha go bardziej niż moja mama mnie? Brr! A wiadomo jest, że nie każde z 25 dzieci będzie mogło zostać z rodzicem (nie każdy rodzic może). Ba, jakby to funkcjonowało...? Nie podobają mi się nierówne prawa dla dzieci. To smutne.
    Co do pierwszego zaś, odrywania...ciężko mi wyobrazić sobie nawet, jak do niego dochodzi...

    W naszym przedszkolu są dni adaptacyjne, wtedy całe przedszkole zorganizowane jest tak, żeby pomieścić 25 kandydatów z rodzicami, zaopiekować się nimi, wszystko jest na nich nastawione. Dodatkowo kandydaci zapraszani są do udziału w wiosennych i letnich imprezach ogródkowych , typu festyn z okazji Dnia Dziecka ect.

    We wrześniu każdy żegna się z maluchem w swoim tempie, czasem w szatni są łzy i długie tulenie, dopasowywanie się do tempa dziecka, czasem szybki buziak i roześmiane dzieciaki dziarsko wkraczają do sali. W sali ostatnio naliczyłam 4 opiekunki na raz (to się potem zmieni, teraz jest pełna mobilizacja). Potem bywa różnie, niektóre tęsknią i popłaczą, ale większość dobrze się bawi. Płaczków nikt nie zostawia samym sobie (ostatnio wpadłam w środku dnia, znienacka i widziałam, jak ładnie były tulone i uspokajane dwa maluchy). Większość rodziców w pierwszym tygodniu- dwóch odbiera dzieci tuż po obiedzie, do pełnego rytmu dzieci przygotowują się stopniowo.

    Moja córka, która właśnie rozpoczęła przedszkole, nie uroniła ani jednej łzy. Jest dumna, roześmiana, śpiewa już przedszkolną piosenkę. Od wiosny, kiedy była adaptacja, nie mogła się doczekać przedszkola i każdego dnia pytała, kiedy do niego pójdzie. Przedszkole to frajda, atrakcja, bezpieczne, przyjazne miejsce. To wszystko dzięki mądrej dyrekcji, empatycznym opiekunkom, chęci włożenia trudu organizacyjnego w proces adaptacji. Można i tak, jak zwykle, trzeba tylko chcieć...

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba najsmutniej mi się zrobiło, jak czytałam Twój wpis i wspomnienie, że z 20 dzieci WIĘKSZOŚĆ krzyczała, wrzeszczała, płakała...Smutne. Sama nie miałabym sumienia zostawić dziecka i wyjść. U nas naprawdę mało tego płakania, nie ma dantejskich scen, kilkoro dzieci źle to znosi, reszta czuje się całkiem ok.

    Moja przyjaciółka miała fajny pomysł - posłanie dziecka do przedszkola dopiero w połowie września, kiedy emocje w grupie już opadną. Moim zdaniem - strzał w dziesiątkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy mama Jasia kocha go bardziej? Spotkałam się już z tym argumentem, ale jakoś mnie nie przekonuje. Jak sięgam pamięcią do wydarzeń sprzed roku, to pamiętam raczej chłopca, który mnie szukał i brał za rękę, dziewczynkę, której pomogłam założyc buty. Te dzieci raczej uspokajała obecnośc dodatkowej dorosłej osoby, która mogła je otoczyc opieką.

    Piszesz o 4 opiekunkach w grupie maluchów - fajnie, u nas niestety tak nie jest. Może dlatego, że to małe przedszkole, może mają mniej kadry? O ile wiem, na każą grupę przypada jedna opiekunka.

    Chcę też napisac, tak na marginesie że moim zdaniem dzieci mają prawo do płaczu albo innych kryzysów, które prawie zawsze wcześniej czy później następują. Trzeba zrobic wszystko, by jak najłogdniej przeszły okres adaptacji, ale mimo to zawsze będą takie, które płaczą, i przy których po prostu trzeba byc. Będą i takie, które nie poczują się w przedszkolu dobrze, nie dlatego że są tam źle traktowane, ale dlatego, że nie dojrzały do tego.

    Co do późniejszego rozpoczynania, to moja starsza córa w wyniku nieporozumienia poszła do przedszkola od października i faktycznie wtedy dzieci już generalnie nie płakały. Ale co by było, gdyby większośc rodziców wpadła na ten pomysł?

    Inny pomysł, który mi chodzi po głowie, to grupy z dziecmi w różnym wieku. Mniej by było płaczków, bo 4- i 5-latki rzadziej tak rozpaczają. Starsze mogłyby się trochę zaopiekowac młodszymi (niektóre 5-latki są już całkiem opiekuńcze), pokazywałyby też, że w przedszkolu można czuc się bezpiecznie.

    Ale w tym, co napisałam wyżej, chodzi mi najbardziej o to, by personel przedszkola traktował rodziców jako sprzymierzeńców grających w tej samej drużynie, którzy mogą się przydac, a nie muszą z definicji przeszkadzac.

    OdpowiedzUsuń
  6. W naszym przedszkolu są też grupy mieszane, ale to wynik reformy edukacji akurat i dłubania przy przedszkolach przez radnych.
    Tak jak pisałam, problem jest w przedszkolu - bo jak widać, można zrobić i adaptację i załatwić 4 opiekunki (u nas są to np - etatowa wychowawczyni, pomoc, pani dydaktyk i pani dyrektor - ect., panie miksują się, jak mogą, by być z maluszkami, tulić, ocierać łezki). To nie jest i nie powinna być rola dla rodziców. Tym większy zamęt dla dzieci "nie-jasiowych". Jak miałabym wytłumaczyć córce, że opiekowała się nią na rytmice mama Jasia? A dlaczego nie ja? Gdzie ja byłam w tym czasie? Nie podoba mi się to. Dzieci wiedzą, że ta pani, to nie wychowawczyni, a właśnie mama uprzywilejowanego Jasia.
    Mam chody w przedszkolu, mogłabym tam zostać z córką. Nie skorzystałam. Maksymalnie skupiłam się na optymalnej adaptacji, np, z naszej strony pól roku opłacania zajęć raz w tygodniu w klubiku malucha, żeby oswoić dziecko z wizją grupy, zajęć, wspólnych posiłków i opieki pani.
    Co do postulatu do personelu, jest racjonalny, ale w praniu nie wiem, jak mogłoby być inaczej. Nigdy nie spotkałam się w przedszkolu z traktowaniem jako "przeszkadzacz", jedynie jako mama najważniejszych osob - przedszkolaczek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedźmo kochana, zaktualizuj...pięknie nadal w chodzeniu do przedszkola? Mam wielką, wielką nadzieję, że tak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie tam :) W piątek została z płaczem, w poniedziałek została z płaczem, w nocy z poniedziałku na wtorek dostała wysokiej gorączki, w piątek zaczęła smarkac... i smarka do dziś... Ach, przedszkole :P
      W piątek zajrzałam popłacic, co trzeba, w grupie było 6 dzieci.
      A Twoja jak?

      Usuń
  8. O, proszę :)
    https://www.facebook.com/DzikieDzieci/posts/10151040853606712

    OdpowiedzUsuń