wtorek, 26 czerwca 2012

Kiedy dzieci nie marudzą?

Moje dzieci marudzą, jęczą, kwękają. Zwłaszcza dziecko starsze. Że daleko i nogi bolą, że się nie chce, że nuuudno. I że to w ogóle wszystko przeze mnie. I żebym kupiła! Co nam kupiłaś? Nic?!

Ale nie zawsze tak jest.
 
Pojechałyśmy na rowerach do lasu na jagody. Dość daleko. A jagód rosło tyle, co kot napłakał. Jednak każda to był łup, wszystkie należało liczyć. Uzbierałyśmy ich może 20, a może 25, kiedy zaczęło grzmieć. Zanim dotarłyśmy do zadaszonej wiaty, byłyśmy już przemoczone. Liczyłam sekundy od błyskawicy do grzmotu: 9, 7, 6... wtedy przestałam liczyć. Znalazłam na dnie plecaka pokruszone suchary, które okazały się niespodziewanie smaczne, a pomiędzy nimi klucze zgubione co najmniej dwa miesiące temu. Dziewczyny postanowiły, że jagody zjedzą dopiero w domu.
 
Dwie przemoczone i zmarznięte dziewczynki (z równie przemoczoną i zmarzniętą mamą) w lesie, pod niewielką wiatą, w czasie burzy. Myślicie, że marudziły? No, może odrobinę. Prawie wcale.
 
Tak samo bywało w drodze. Podróżowały po kilkanaście godzin pociągami, autobusami, spały jedna z nogami na twarzy drugiej w zatłoczonym przedziale, koczowały w środku nocy na dworcu, bo przesiadka. Żadnego prawie jęczenia.

No i kupowanie. Myślałam o tym ostatnio, włączyłam radio i usłyszałam słowa piosenki: „chciałam więcej niż mogłam unieść...”. Może nie tylko półki uginają się pod absurdalnym ciężarem pluszaków, ale dziecięce plecy też?

Może nie o to chodzi, by dzieciom dawać i dawać? Czyżby bardziej potrzebowały tego, by zmarznąć i zmoknąć? I by móc się później rozgrzać pijąc ciepłe kakao?

I dopiero na koniec zjeść tych kilka przepysznych jagód?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz